Grzegorz Skorupski - Witam na mojej stronie
News
"Gostyń dawny i niedawny" dostępny w sprzedaży w księgarniach gostyńskich oraz w redakcji Życia Gostynia. więcej...>>



Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
    Góra, zamek i heretycy

    Starsi mieszkańców Gostynia, zapytani o Górę Zamkową, wspominają, że kiedyś straszyła na niej tajemnicza dama. Mimo iż dziś wzniesienie to kojarzy się przeważnie z capstrzykami z okazji świąt państwowych, kiedyś jednak spełniało ono zupełnie inną rolę.
    Według legendy na górze, zwanej zamkową, stał okazały zamek rodu Przedpełków de Wezenborgów. Ród ten zasłużony dla Polski i Kościoła doczekał się jednak ingerencji szatańskiej. W czasach, gdy właścicielem miasta był Jan Gostyński, człowiek bardzo okrutny, zaczęło dziać się źle. Do szczególnego nasilenia się praktyk diabelskich doszło podczas rządów jego syna Jana oraz synowej Anny ze Zborowskich. Oboje małżonkowie stali się sługami szatana. W księżycowym blasku zlatywały się do zamku rzesze diabłów na orgie rozpustne i bluźniercze. Pewnej nocy Jan, wraz z pijanymi kompanami, postanowił zająć kościół farny. Gdy jednak podjeżdżali już do fary, stał się cud. W kościele pojaśniało, a organy zagrały Bogurodzicę. Drzwi otwarły się, a naprzeciw bandy napastników wyszedł upiór, duch w całunie grobowym - brat Jana - Mikołaj. Przerażeni napastnicy uciekli w popłochu. Nie powstrzymało ich to jednak przed innym świętokradztwem. Pewnej nocy najechali oni kościół Matki Bożej na Świętej Górze. Ponoć szczególnym zacietrzewieniem i heretyckim fanatyzmem wykazała się żona Jana - Anna. Rozkazała ona figurkę Matki Boskiej Bolesnej porąbać. Mimo jednak użycia szabli, toporów, a nawet ognia rzeźba pozostała nienaruszona. Wówczas to, mocno wzburzona niepowodzeniem Anna, wrzuciła ją do studni, którą następnie poleciła zasypać ziemią. Niecne uczynki Jana i Anny Gostyńskich sprowadziły wreszcie na nich karę. Pewnego dnia, w samo południe, niebo pociemniało, a nad zamkiem zaległa noc. Rozległ się grzmot gromu, góra rozwarła się, a zamek zapadł się w jej wnętrzu. Od tej pory słychać czasami szlochy i jęki dobywające się z wnętrza gostyńskiego kopca. Ponoć zdarza się także, że pojawia się nad tym miejscem ciemny dym.
    Tyle legenda. Czy została całkowicie wymyślona? Co zdarzyło się w kościele farnym? Czy zamek na górze naprawdę istniał? Starorzecze Kani stwarzało tu doskonałe warunki obronne.
    Właściciel miasta, Mikołaj Przedpełkowic, polecił wznieść tam kopiec, na którym wybudowano zamek. Jak mogła wyglądać owa budowla obronna? Niektórzy powątpiewają w sam fakt jej istnienia na górze. Wskazują przy tym na brak jakichkolwiek pozostałości budynku. Prac archeologicznych na tym terenie nie przeprowadzano od kilkudziesięciu lat. Jednak sporo faktów przemawia za tezą, że na wzgórzu znajdował się niegdyś zamek.
    Prawdopodobnie w okresie piastowskim był on drewniany, trudno więc wymagać dowodów potwierdzających tezę w postaci znalezisk pozostałości tej budowli. O istnieniu budynku pełniącego rolę zamku, zdaje się także mówić nazwa pobliskiej ulicy: Zamkowa. Według Dziennika Poznańskiego z marca 1867 roku, na dowód istnienia tam kiedyś zamku "(...) świadczą, prócz pisemnych dokumentów, murowane w niej sklepy ręką ludzką dotychczas nienaruszone". Według relacji jednego z mieszkańców Gostynia, jeszcze w latach sześćdziesiątych na strychu ratusza znajdowały się niemieckie dokumentu z czasów wojny dotyczące wykopalisk na górze. Na zdjęciach widać było wykopy od strony ulicy Wolności. Niestety, niemiecka dokumentacja zaginęła. Określenie budowli znajdującej się na wzgórzu mianem "zamek"" funkcjonuje zarówno w opracowaniach historycznych jak i przekazach ludowych. Gostyńskie wzgórze w okresie międzywojenym




















    W gostyńskiej legendzie istnieje sporo faktów potwierdzonych historycznie. Wiek XVI przyniósł reformację. Nowe wyznania protestanckie: kalwinizm i luteranizm znalazły zwolenników także w grodzie nad Kanią. Szczególnymi względami cieszyli się luteranie i bracia czescy w czasach, gdy Gostyń był w ręku Mikołaja i Jana Gostyńskich. Zwłaszcza ten ostatni uchodził za "wojującego" heretyka i przywódcę wielkopolskich innowierców. Jego żona Anna pochodziła ze znanej rodziny kalwińskiej Zborowskich. Jako właściciel miasta wypędził z fary katolickich księży, a kościół przeszedł w ręce protestantów. 15 czerwca 1565 roku Jan Gostyński zorganizował w gostyńskiej farze, sławny na całą Polskę zjazd różnowierców, który miał doprowadzić do ugody pomiędzy odłamami chrześcijaństwa. Brat Jana, Mikołaj przez dłuższy czas pozostawał po stronie protestantów. Jednak pod wpływem żony powrócił na łono kościoła katolickiego i przywrócił księży katolickich w gostyńskiej farze, co spowodowało konflikt z Janem. Gdy ten na czele gostyńskich protestantów próbował odbić kościół, brat przywitał go w drzwiach, ubrany w całun pogrzebowy, z gołą szablą. Zdesperowany Mikołaj stwierdził, że bronić będzie kościoła aż do śmierci. Jan Gostyński postanowił nie dopuścić do przelewu bratniej krwi i odstąpił od zamiaru zajęcia fary. Ponieważ kościół na Świętej Górze już nie funkcjonował (w dobie reformacji dotychczasowy kościółek zamieniono na cegielnię, a plany Bazyliki jeszcze nie powstały), Jan zajął mieszczący się przy obecnej ulicy Kaczej kościół Świętego Ducha. Tu jako ciekawostkę warto przytoczyć perypetie związane z odzyskaniem tego gmachu przez katolików. Po śmierci Jana, jego żona Anna uparcie odmawiała oddania kościoła. Aby zniechęcić luterańskiego kapłana do odprawiania nabożeństw, jego przeciwnicy posunęli się do... podpiłowania ambony! Kiedy duchowny protestancki wszedł na kazalnicę, by w dzień Wielkanocy przemówić do wiernych, po paru słowach runął w dół razem z amboną! Dopiero jednak wygrany proces umożliwił odzyskanie kościoła Świętego Ducha przez katolików.
    Pewne fakty przytoczone w legendzie potwierdzają się częściowo. Oczywiście wątpić należy w satanistyczne praktyki Jana i Anny Gostyńskich. Czy jednak w tym okresie istniał jeszcze na górze zamek i w jakich okolicznościach został zniszczony?
    Miejsce zwane Górą Zamkową jest tworem sztucznym – zostało usypane ludzką ręką. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że dokonano tego, by podwyższyć walory obronne znajdującej się na nim budowli. Być może powstało ono na bazie istniejącego niewielkiego wzniesienia. Niegdyś gostyńska góra wyglądała zresztą inaczej niż w dniu dzisiejszym. Pomnik Mikołaja Przedpełkowica  na Górze ZamkowejAż do lat siedemdziesiątych poprzedniego stulecia, (postawienie pomnika ofiar faszyzmu) Góra Zamkowa osuwała się stopniowo. Wówczas to, aby zapobiec temu procesowi, zalano część wnętrza wzgórza betonem. Niestety, nie przeprowadzono przy okazji prac badawczych. Trudno dziś określić, jaki miała wygląd w wiekach średnich. Brak jest materiałów topograficznych, pomagających określić jej wysokość, czy średnicę szczytu. W porównaniu do okresu przedwojennego, dzisiejsza Góra Zamkowa jest wyższa i smuklejsza. 70 lat temu, kopiec był wzniesieniem sięgającym wysokiego drzewa, ze spłaszczonym szczytem. Przed wybuchem wojny na wzniesieniu tym stał ponad 7 metrowy pomnik ku pamięci założyciela miasta Mikołaja Przedpełkowica. Projekt architektoniczny obiektu na Górze Zamkowej wykonał Roger Sławski. Pomnik posiadał trzy ściany. Dziś trudno dokładnie określić, co się na nich znajdowało. Z zachowanych zdjęć widać obraz przedstawiający Chrystusa na jednej ze ścian, na drugiej natomiast tablicę z trudnym do odczytania napisem. Pomnik ten, podobnie jak figurę Chrystusa na Rynku, zniszczyli hitlerowcy. Pozostało wiele pytań dotyczących gostyńskiej góry. Nie wiadomo nadal, kiedy i z jakiego powodu usypano kopiec. Być może w celu obronnym, a być, może było to związane z jakimś pogańskim kultem. Skoro jednak teren ten został zasiedlony dopiero w drugiej połowie XII wieku, w 300 lat po przyjęciu chrztu, ta ostania teoria wydaje się nie do utrzymania. Warto jednak pamiętać, że w 1910 roku, podczas prac archeologicznych na Świętej Górze odkryto cmentarz z grobami ciałopalnymi. Prawdopodobnie miejsce to było ośrodkiem pogańskiego kultu przed przyjęciem przez Polskę chrześcijaństwa.
    Brak również danych dotyczących zamku: daty powstania, wyglądu i przyczyny zniszczenia. Być może kiedyś uda się znaleźć odpowiedzi przynajmniej na część pytań.
    .

    Zagadki gostyńskiej fary

    Nie wiadomo, czy w XIII wieku istniał w Gostyniu kościół. W dokumencie erekcyjnym z 1278 roku nie ma o nim wzmianki. Początkowo Gostyń podlegał pod probostwo starogostyńskie. Pierwsze wiadomości o proboszczach gostynskich pojawiają się na początku XIV wieku. Proboszcz Przeław występuje w źródłach w 1310 i 1315 roku, a w 1324 pojawia się proboszcz Andrzej. Wynika z tego, że być może istniał już wówczas w Gostyniu kościółek pod wezwaniem św. Małgorzaty. Właśnie w dniu tej świętej przebywali pod Gostyniem starosta wielkopolski Przybysław, sędzia poznański Wojsław w towarzystwie proboszczów Gostynia i Ostrowieczna. W tym okresie Gostyniem władali Łodziowie. Wiele faktów wskazuje, że pierwszy kościół mieścił się w miejscu dzisiejszego prezbiterium. To właśnie w prezbiterium znajduje się najstarsza cegła z datą 1320. Według ks. Jackowskiego farę rozbudowano w XV wieku. Podwyższono wówczas prezbiterium, wybito w zachodniej ścianie łuk i wybudowano trzy nawy wraz z wieżą. Według tej wersji pierwszy kościół na bazie dzisiejszego prezbiterium powstałby w pierwszej połowie XIV wieku.
    Inaczej twierdzi ks. Stanisław Kozierowski, który uważa, że farę wznieśli dziedzice Gostynia bracia Bartosz i Janusz Wezenborgowie w latach 1418 – 1436. Być może budowlę ukończono w 1468, gdyż taka data pojawia się na cegle w prezbiterium. W tym samym roku biskup poznański Andrzej erygował ołtarz Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Wydaje się jednak, że w XV wieku rozpoczęto dobudowę do istniejącego już kościółka.Cegła z datą 1523 nad okienkiem w kruchcie
















    Spoglądając na mury fary nad zakrystią widać wyraźnie, że prezbiterium początkowo było dużo niższe – miało około 4 metrów wysokości. O tym, że kościół musiał istnieć już wcześniej, świadczą zapisy na jego rzecz. Najstarszy pochodzi z 1418 roku. Mieszczanin Petronilla wraz z żoną zapisali w testamencie proboszczom gostyńskim 8 grzywien rocznego czynszu z sześciu jatek rzeźniczych (część dochodu przeznaczono dla nauczycieli). W zamian za wspomniany zapis proboszczowie mieli odprawiać raz w roku msze w intencji N.M.P, a ciała fundatorów spocząć miały w kościele lub na cmentarzu przykościelnym. Rok później mieszczanie gostyńscy przeznaczyli aż 100 grzywien na ufundowanie ołtarza św. Katarzyny. Potwierdził to biskup poznański Andrzej, nadając miastu patronat nad tym ołtarzem. Skoro więc istniał erygowano ołtarz św. Katarzyny, musiała już istnieć prawdopodobnie nawa gówna i nawy boczne.
    W 1523 roku dobudowano do fary przedsionek – kruchtę oraz dwa skarbce. Tu precyzyjnie możemy podać czas powstania dzięki dacie umieszczonej nad okienkiem z lewej strony wejścia. Szczyt kruchty w stylu późnogotyckim. Ponad sto lat później dobudowano kaplicę św. Anny. Fragment muru z datą rozpoczęcia budowy kaplicy św. Anny
















    >


    Jak wyglądała wewnątrz gostyńska fara? Zanim dobudowano kruchtę ze skarbcami na początku XVI wieku, być może wejście wiodło od strony północnej. Dziś jeszcze widać na ścianie północnej, "od tyłu"" kościoła, zarys wejścia. Kiedy odkuto tynk na ścianie południowej od strony kruchty widać na cegłach zarys zamurowanego okienka lub małego wejścia. Nie było ono jednak tak duże i okazałe jak to po stronie północnej. Potocznie przyjmuje się, że budowle w gotyku były ciemne i ponure. Nic bardziej mylącego. To właśnie gotyk wpuścił dzięki wielkim oknom światło słoneczne do świątyń! W bogatszych kościołach przez witraże wpadało kolorowe światło. Nie wiemy, czy gostyńska fara posiadała kiedyś witraże. W wyniku różnorakich działań wojennych, czy pożaru i tak musiałaby ulec zniszczeniu. Bardzo ciekawe było natomiast wnętrze fary. Według ks. Jackowskiego ściany wyłożone były ciemno-zieloną i czerwono polerowaną cegłą w wzory krzyżowe ułożoną. Stąd też wielokrotnie nakładany tynk nie trzymał się polerowanych średniowiecznych cegieł. Na kolorowych cegłach odbijało się światło ognia świec lub pochodni. Łamany dach „składał się z dwóch kondygnacji pod tym samym kontem ułożonych, a połączonych szeroką prostopadłą ścianą, którą malatury dekoracyjne gotyckie pokrywały. Ołtarz ówczesny był dużo niższy od obecnego. Ściany naokoło oraz nad ołtarzem ozdobione były malaturą ścienną al tempera. Przedstawiała ona sceny z męki Chrystusa zaczynając od wjazdu do Jerozolimy, a kończąc na zesłaniu Ducha Świętego. Nad wejściem do zakrystii znajdował się fresk: krzyż z Męką Pańską. Podczas remontu fary odkryto te freski pod kilkakrotną warstwą późniejszych malowideł. Przed wiekami co znaczniejsi obywatele czy dobroczyńcy kościoła, życzyli sobie by ich zwłoki zostały pochowane wewnątrz kościoła. W farze było kilka pomników z piaskowca średniowiecznym zwyczajem umieszczonych w podłodze. W XIX wieku można było odczytać jeszcze napisy na trzech z nich:
    - Hic quiescit Bartholomaeus Hesperus Auctor praepositural Gostinensis Mort.A.D 1646 (Tu spoczywa Bartłomiej Wieczorek sprawca, pomnożyciel prepozytury Gostynskiej. Zm R.P 1646)
    - Tu spoczywają kości Małgorzaty Lekiewiczowej r 1666 30. cistop.
    - Laurentius a Czaykow Rospendowski, plebanus Gostinensis 1630 15 iunii (Wawrzyniec z Czajkowa Rospendowski, pleban gostyński, 1630 15 czerwca). Wcześniej znajdowały się w farze również groby familijne Gostyńskich z nagrobnymi wizerunkami. Prawdopodobnie zniszczeniu uległy po remoncie w 1685 roku. Podczas remontu kościoła w 1901-02 zerwano podłogę z sosnowych klepek. Około 60 cm pod jej poziomem w nawie głównej znaleziono oddalone od siebie o 0,5 metra płaskie trumny. Niestety, były już mocno zniszczone i nie posiadały żadnych cech rozpoznawczych, trumny spalono, a ciała pochowano na cmentarzu. W prezbiterium znajdowały się cztery wejścia prowadzące do podziemi. Odnaleziono trzy groby masowe. Gdy zeszło się schodkami, wchodziło się do pomieszczenia o sklepieniu beczkowatym wysokości około 1,70m, długości 5 m i szerokości około 4m. Tu znajdowały się ozdobne trumny fundatorów kościoła m.in. Mańkowskich. Przed wejściem do prezbiterium znajdowało się zejście do jeszcze jednego pojedynczego grobu. Zmarłych chowano również pod kościołem, zapisując na cegłach ich imiona oraz rok śmierci. Fragment muru z napisem: Tu leży Agnieska ... A.D 1639






















    Prawdopodobnie niegdyś na przełęczy prezbiterium i nawy głównej w tzw. łuku triumfalnym, znajdował się krzyż, obok którego najczęściej umieszczano figury matki Boskiej i św. Jana. Było to charakterystyczne dla kościołów w stylu romańskim i gotyckim. Na około 2/3 wysokości ogólnej znajdowała się belka poprzeczna, na której umieszczono krzyż z Chrystusem. Czy krzyż znajdujący się dziś w kruchcie kiedyś znajdował się na belce? Czy dwie postacie, dziś przy chrzcielnicy zajmowały miejsce na belce obok krzyża? Na ten temat brak danych. Prawdopodobnie pośrodku kościoła nie było zbyt wiele ozdobnych ławek. Większą część mszy wówczas stano. W sytuacji, gdy pod każdym filarem znajdował się ołtarz, nie zostawało wiele miejsca na sprzęty. Zachowała się piękna ławka z XVI wieku z napisem: "1514 Skovronek hoc disposuit". Stała ona jednak w prezbiterium, a więc w miejscu dla zasłużonych. Wejście do wieży prowadziło od wewnątrz kościoła. Zachowały się w dobrym stanie drzwi, stanowiące wspaniały okaz sztuki, dziś niestety zasłonięte ławkami pod chórem.
    Inaczej też pierwotnie wyglądała wieża kościoła. Dziś jej wysokość wynosi 41 metrów a wierzchołek zakończony jest balustradą masywnych zrębów. Na obrazie matki Boskiej Gostyńskiej z 1540 roku widać wieżę farną z wieżyczką. Czy tak jednak ona wyglądała? Hełm wieży przedstawiony jest jako pojedynczy szpiczasty czub, do którego "przyczepione" są cztery mniejsze wieżyczki. Jej kształt nie nosi cech stylu gotyckiego. Malarz popełnił też błąd, w umieszczając w wieży obok siebie dwa okna. Być może nie był on w Gostyniu, bądź malował obraz po długim czasie od pobytu w mieście. Prawdopodobnie istniały cztery, sześciokątne wieżyczki murowane w narożnikach balustrady. Pośrodku natomiast znajdował się mający podstawę czworokąta hełm. Być może na jego szczycie znajdowała się piąta, drewniana wieżyczka. Całość wieży mogła osiągać wysokość 55 do 60 metrów.
    Wygląd wieży jak i wnętrze kościoła zmieniły się po tragicznych wydarzeniach: 12 sierpnia 1682 roku w gostyńskiej farze wybuchł pożar. Runęły trzy filary prawej nawy i dach. Ocalała wówczas tylko lewa nawa. Tragiczny stan Fary odzwierciedla list Gnińskiego po wizytacji z 1685 roku: dach przeciekający, a mury porysowane[...], zanieśliśmy najgorętsze prośby nasze do dziedzica miejsca i parachian, aby świątynię swoją co prędzej ratowali, wystawiając im przed oczy widoczne niebezpieczeństwo walącego się kościoła. Podczas remontu kościoła na początku XX wieku, po skuciu tynku, ukazał się napis po łacinie, w tłumaczeniu brzmiący: Boleścią musiałeś być przejęty czytelniku i żałością oglądając takie zrujnowanie kościoła; większa część chóru zapadłą ze swoimi organami. Niczego wówczas nie widziałeś oprócz rozwalin i prochów umarłych. Przeto zanotowałem ci rok tego wypadku 1682 i dzień 12 sierpnia. Żyj szczęśliwie i sam Chrystus niech ci będzie w niebie obfitą nagrodą.
    Kaplica św. Anny dobudowana została w 1529 roku. I tutaj możemy posłużyć się datą na skarpie, czyli przyporze „Anno XI 1529”. Znajduje się ona na wysokości 3,45 m. Zagadką pozostaje, kto ufundował kaplicę. J. Łukaszewicz uważa, że kaplica wraz z zakrystią i dwoma skarbcami zbudowana została przez gostyńskiego garncarza Makarego Skoczylasa. Według legendy, powyżej wspomnianego napisu na cegle znajduje się wmurowana misa (dziś umieszczono w niej głośnik), w której miał on przynieść pieniądze na budowę kaplicy. Zdaniem jednak ks. Kozierowskiego wzniesienie kaplicy przypisać należy Marcinowi Skoczylasowi, który w latach 1517-21 pełnił funkcję proconsula, czyli burmistrza. W 1548 roku Marcin Skoczylas zapisał 200 florenów na fundację ołtarza Św. Anny. Czy jednak to on był fundatorem kaplicy, pozostaje zagadką. Na murach kaplicy znajdują się także inne daty: 1594, 1595, 1619, 1621, 1623, 1630 lub 1636, 1646, 1658, 1663 i 1668. Umieszczone są one jednak na wysokości około 1,5 metra i wykute mogły być już później. Podczas remontu kaplicy w 1902 roku Franciszek Eitner znalazł na szczycie murowanej kaplicy cegłę z datą 1531 umieszczoną do wewnątrz muru. Została ona wmurowana w innym miejscu: na wysokości około 1,5 m pod zamurowanym oknem pomiędzy wschodnimi szarpami kaplicy. Cegła była znaczona przed wypalaniem. Wynikałoby z tego, że rozpoczynając pracę na dole umieszczono cegłę z napisem 1529, a kiedy zakończono budowę, u szczytu - 1631.
    Erekcji ołtarza św. Anny dokonano 15 czerwca 1548 roku. W kaplicy istniały także trzy inne ołtarze: świętych Rocha, Wawrzyńca i Antoniego. Bardzo interesująca jest grupa rzeźb w kaplicy. Wykonane są z drewna. Pierwsza przedstawia św. Annę siedzącą na krześle. Podaje ona gruszkę Dzieciątku Jezus. Nad głową Chrystusa znajduje się, prawdopodobnie dorobiona później, srebrna korona, a nad św. Anną promienny, srebrny nimb. Figura ma 120 cm. Tylko o 10 cm mniej ma rzeźba Matki Boskiej. Wydaje się jednak, że jest to posąg wcześniejszy. Święta ze smutkiem spogląda przed siebie. Matka Boża w przeciwieństwie do św. Anny jest przedstawiona jako osoba młoda, tryskająca energią i optymizmem. Obok leży książeczka modlitewna. Jej srebrna korona otoczona jest wieńcem 12 gwiazd. Predella pod grupą świętej Anny przedstawia drzewo genealogiczne N.M.P, które wyrasta z piersi Jessego. Obraz malowany na drewnie pochodzi z 1546 roku. Na szczycie znajduje się Najświętsza Maria Panna z Dzieciątkiem, po jej prawicy św. Józef oraz Abjasz i Aza, po lewicy – ojciec św. Joachim Ezechiusz i Manasses. Poniżej Salomon, Roboam, Dawid, Ozjasz, Joatan i Joram. Po prawej stronie, z przodu znajduje się wizerunek Izajasza trzymającego napis: „I wyjdzie różdżka z korzenia Jessego a kwiat z korzenia jego wyrośnie”. Obraz ma wymiary 127cm x 67 cm. Po drugiej stronie prorok Ageusz z napisem I poruszę wszystkie narodu, a przyjdzie pożądany wszem narodom.
    W kaplicy znajduje się również mały chór i organy. Chór wspiera drewniany słup na z napisem „Anno Domini 1690” (w tym roku właśnie odnowiono kaplicę). Nad słupem znajduję się tabliczka drewniana z napisem: Na większą Przenajświętszej Trójcy chwałę, i na św. Anny Matki, Bogarodzicy Dziewicy Marji cześć, dzieło to na wieczną rzeczy pamiątkę początek wzięło roku Pańskiego 1678 (chórek i organy) przez Wiel. X. Andrzeja Karuskiego promotora bractwa św. Anny w kaplicy kościoła parafialnego gostyńskiego. Po jego to śmierci pozbawione swego promotora przez jedenaście lat spoczywało. Wreszcie za staraniem, pracą i dzielnością Wiel. X. Mateusza Formicza, promotora tegoż bractwa w roku 1690 na nowo podjęte dalej postępowało. Dzięki pobożności różnych osób dobroczynnych, stanu duchownego oraz świeckiego obojga płci zostało dzieło ukończone, które to dzieło w całość wystawił Sławetny Wojciech Libowicz niepośledni tego kunsztu mistrz i wykończył dnia 8.VIII.1693r. Bogu niech będą dzięki. Niech żyją wszyscy poszczególni dobroczyńcy kościoła i ołtarza św. Anny w niebie.
    W czasach reformacji Gostyń na krótko był na ustach wszystkich zainteresowanych sprawami różnowierców. Fara znalazła się rękach protestanckich od 1560 roku, kiedy to brat czeski Rafał Leszczyński, wojewoda brzesko-kujawski był opiekunem siostrzeńców Jana i Marcina Gostyńskich. W 1565 roku odbył się tu sławny na całą Polskę synod różnowierców, mający doprowadzić do pojednania różnych odłamów protestantyzmu w Polsce. Rok później kościół ponownie stał się świątynią katolicką.
    Jak już wspomniano, w 1419 roku, mieszczanie gostyńscy przeznaczyli aż 100 grzywien na ufundowanie ołtarza św. Katarzyny. Erekcji ołtarza dokonał biskup poznański Andrzej Laskary Łostowicki. W 1430 odbyła się erekcja ołtarza Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Kolejne ołtarze zawdzięcza gostyńska fara proboszczowi Maciejowi Krowinowi: Najświętszej Marii Panny, św. Mateusza, Michała Archanioła i św. Barbary. Według innego przekazu bracia Crowyn (Krowinowie) byli fundatorami ołtarzy Wniebowzięcia N.P, Michała, Mikołaja, Mateusza i Św. Barbary. W 1468 roku erygowano ołtarz Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, a prawie sto lat później, 15 czerwca 1548 roku, ołtarz św. Anny. Wszystkie te gotyckie ołtarze prawdopodobnie zostały zniszczone w wyniku pożaru w 1548 roku. 9 marca 1635 roku odbyła się erekcja ołtarza Krzyża Świętego. Fundatorem ( 500 florenów) Marcin Glinicki. Patronat nad ołtarzem przejęli dziedzice Glinickich z Osieku. Pod krzyżem znajdował się obraz - męczeństwo św. Wawrzyńca. Według dokumentacji wizytacyjnej z 26 lutego 1726 roku w farze znajdowało się 13 ołtarzy. Wymieniono dziewięć z nich:
    - Ołtarz z obrazem N.M.P, ołtarzowa mensa konsekrowana była w dzień św. Klemensa 1658 roku;
    - Ołtarz boczny po stronie ewangelii z obrazem Matki Boskiej;
    - Ołtarz główny Matki Boskiej Szkaplerznej wprowadzony 1698;
    - Ołtarz poświecony Nawiedzeniu N.M.P
    - Ołtarz ku czci Wniebowzięcia N.M.P
    W dobudowanej kaplicy, oprócz patronki - Św. Anny, znajdowały się jeszcze trzy ołtarze:
    - św. Rocha erygowany 3 lipca 1662 roku przez biskupa poznańskiego Wojciecha Tulibowskiego;
    - św. Wawrzyńca erygowany 15 stycznia 1635 roku;
    - ołtarz z obrazem św. Antoniego bez fundacji.
    Ołtarz Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, według aktów wizytacji, wymieniony zostaje jako drugi po ołtarzu Zwiastowania. Znajdował się, więc prawdopodobnie po stronie ewangelii przy drugim filarze. Ten piętnastowieczny ołtarz fraternitatis pauperum czyli Bractwa żebraczego erygowany był w 22 stycznia 1468 roku przez biskupa Andrzeja. Erekcja mensy ołtarzowej z obrazem Matki Boskiej odbyła się 30 sierpnia 1623 roku. Ołtarz znajdował się w nawie bocznej po stronie ewangelii. Zdzisław Kamiński wskazuje miejsce na ścianie północnej, gdzie kiedyś mogło znajdować się wejście do kościoła






















    Zachował się opis ołtarza Niepokalanego Poczęcia, którego erekcja odbyła się przed 1698 rokiem. Znajdował się on w nawie głównej naprzeciw ołtarza św. Barbary. W centrum widniał obraz Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia. Sukienka N.M.P była srebrna z pozłacanymi kwiatami. Obok znajdowały się dwa srebrne serca. Pod stopami widniał srebrny półksiężyc. Obok stała św. Anna i św. Joachim. Nad głową N.M.P unosił się Bóg Ojciec. Nad głową N.M.P umieszczoną srebrną koronę, 12 srebrnych gwiazd oraz rozstrzępione promienie. Ołtarz posiadał dwa srebrne kielichy, jeden „dobrze pozłacany a drugi częściowo złotem pokryty” oraz parę srebrnych ampułek. Patronat nad ołtarzem sprawował cech garncarzy, a ze strony kościoła sprawował opiekę prepozyt fary gostyńskiej. Przy ołtarzu istniało bractwo. Bractwo istniało także przy ołtarzu św. Barbary. Znajdował się on po stronie ewangelii jako trzeci z rzędu ołtarz oparty o jeden z filarów. Opiekę nad ołtarzem sprawował cech szewski, stąd też oprócz obrazu św. Barbary powyżej znajdował się obraz świętych patronów tego cechu Kryspina i Kryspijana. Gostyńska fara nie zdradziła jeszcze wszystkich swoich tajemnic. Najlepszym chyba jej znawcą jest inż. Zdzisław Kamiński, który zgromadził wiele materiałów na temat tej świątyni. On to również przedstawił niektóre z odkrytych przez siebie tajemnic autorowi. Zastanawiające jest na przykład przeznaczenie pomieszczenia w wieży znajdującego się za drzwiami do wnętrza kościoła. Czyżby stanowiło szyb wentylacyjny? Wynikałoby z tego, że pod wieżą znajdują się podziemia! Ten fakt mogą potwierdzać częste zapadania się ziemi przy wejściu do wieży od strony północnej.
    Inną ciekawostkę stanowi istnienie tajemniczego pomieszczenia, które było od strony północnej jeszcze w XIX wieku. Kamiński zauważył również, że lewa ściana wejścia do kruchty posiada cegły ustawione w ten sposób, by wentylowały znajdujące się pod nią podziemia! Z fary wiodły też dwa inne podziemne korytarze: wejście do jednego znajdowało się za ołtarzem, drugie - pod zakrystią, wiodło prawdopodobnie do wyjścia koło fundamentów biura parafialnego. Zagadką pozostaje, dokąd prowadziło zamurowane niedawno przejście podziemne z kapliczki spełniającej obecnie rolę kostnicy. Sporo postawionych pytań na pewno znajdzie odpowiedź w przygotowywanym przez Zdzisława Kamińskiego opracowaniu historii gostyńskiej fary.
    .

    Tajemnica figurki

    Niewiele jest w Gostyniu starych budynków. Większość z nich pochodzi z końca XIX wieku, kiedy po utworzeniu stolicy powiatu, nastąpił szybszy rozwój gospodarczy. Wiadomości o budynku znajdującym się na ulicy Kościelnej, a zajmowanym do niedawna przez Powiatowy Urząd Pracy, próżno jednak szukać w informatorach.
    Przechodząc obok Szkoły Podstawowej Nr 1, mało kto zwraca uwagę na mocno zaniedbaną figurkę wkomponowaną w eklektyczny budynek stojący naprzeciw. Z wysokości pierwszego piętra spogląda na przechodzących zamyślona postać. U szczytu gmachu widnieje coś na kształt słońca z gęsto rozchodzącymi się promieniami, pośrodku którego znajduje się postać (anioł?). Całość sprawia wrażenia dzieła zapomnianego i od wielu lat niekonserwowanego. Figurka świętego na gmachu przy ul. Kościelnej
















    W przedwojennych dokumentach brak informacji na temat uroczystości wstawienia figury, poświęcenia jej, czy odprawiania nabożeństw. Poważne naruszenie zębem czasu (czy raczej poważne zabrudzenie?), bardzo utrudnia ustalenie, kogo ona przedstawia. Półtorametrowa figurka osoby duchownej, trzymającej w dłoni biskupią laskę bardzo przypomina podobne rzeźby stojące po obu stronach głównego ołtarza gostyńskiej fary. Znawcy sztuki, pytani o możliwą datację tej figurki, stwierdzali, że bardzo trudno określić jej wiek. Wyobrażenie szat jest charakterystyczne dla średniowiecza. Wówczas to poprzez ułożenie fałd płaszcza starano się ukryć niedociągnięcia w odzwierciedlaniu budowy ciała. Także wiele innych szczegółów wskazuje na średniowieczne pochodzenie dzieła, m. in. ukazywanie jedynie części ciała – dłoni, twarzy, stóp. Z drugiej strony, może to być rzeźba późniejsza, wzorująca się na sztuce XV – XVI-wiecznej. Odpowiedzi na pytanie, kogo przedstawia figurka udzielił mi ks. Artur Przybył, proboszcz parafii Świętej Małgorzaty, który dowiódł, że rzeźba przedstawia świętego Mikołaja. Wskazówką były pewne elementy rzeźby: strój biskupa, dzieci w koszyku po lewej stronie stojącej figury. Święty był bowiem patronem sierot, biednych, a także ubogich panien na wydaniu. Dziś uważany jest także za opiekuna dzieci, żeglarzy i jeńców.
    Pomimo rozwiązania problemu, kogo przedstawia figurka, tajemnicą pozostaje nadal jej pochodzenie. Dlaczego umieszczono ją w tak nietypowym miejscu – pomiędzy dwoma oknami budynku? Kto i z jakiego materiału wykonał to dzieło? Ksiądz proboszcz wysunął hipotezę, że figura może pochodzić z gostyńskiej fary. Datując wiek budynku na przełom XIX\XX wieku, można skojarzyć, że w tym czasie rozpoczęto prace na terenie kościoła. Ówczesny proboszcz ks. Emil Jackowski przeprowadził w 1901 roku gruntowny remont wnętrza. Zlikwidowano wówczas m.in. szereg ołtarzy, które znajdowały się przy każdym filarze. Ich utrzymaniem miały zajmować się dawne cechy - te jednak nie zawsze potrafiły finansowo podołać zobowiązaniom. Być może był w starej farze ołtarz świętego Mikołaja – mówi ksiądz proboszcz- Święty ten był bardzo czczony, a w średniowieczu należał do tzw. 14 orędowników. Ołtarz rozebrano, a figurkę, być może, wstawiono tutaj. Jeżeli ta hipoteza okazałaby się prawdą (podobna figurka stoi w farze przy jednym z filarów), tajemnicza postać świętego Mikołaja byłaby starsza, niż dotąd przypuszczano. Wówczas może się okazać, że rzeźba posiada wielką wartość historyczną.
    Problemem jest jednak datacja budynku, na którym jest umieszczona figurka. Jeżeli został on ukończony przed 1901 rokiem, wówczas hipoteza o przeniesieniu figury ze starego, gostyńskiego kościoła może nie znaleźć potwierdzenia. W gmachu zbudowanym przed rozpoczęciem likwidacji ołtarzy w kościele Świętej Małgorzaty nie mogła znaleźć się figurka z fary. Dowodzi tego poświadczona w źródłach informacja, że o budynek ten toczyły się spory między parafiami gostyńską, a starogostyńską uregulowane dopiero w 1909 roku. Czy parafia gostyńska zarządzała wcześniej budynkiem? Tutaj również sprawa nie jest do końca wyjaśniona.
    Można także wysunąć dwie inne hipotezy. Być może budynek powstał według planu z wnęką, w której umieszczono specjalnie dla tego gmachu wykonaną figurkę. Wówczas datację figurki określić by można na koniec XIX wieku. Tutaj nasuwa się jednak pytanie: dlaczego akurat święty Mikołaj? Nie przetrzymywano tutaj jeńców, nie było domu dziecka, nie mówiąc już o związkach Gostynia z żeglarstwem. A przecież święty był ich patronem. Również styl artystyczny nie w pełni pokrywa się z panującymi wówczas trendami w sztuce. A jednak, ksiądz proboszcz zwrócił uwagę na fakt, że święty Mikołaj był także patronem biednych. Figurka pochodzić więc może z XIX wieku lub też.... z istniejącej od 1301 roku fundacji Szpitala Ducha Świętego! Jaki byłby wówczas jej wiek i dlaczego figurkę można skojarzyć ze szpitalem?
    Rozwiązania zagadki figurki świętego Mikołaja, nie sposób znaleźć bez zajęcia się historią budynku, na którym ona się znajduje. W trakcie prac związanych ze zbieraniem materiałów okazało się, że w gmachu tym… straszy!
    Nocą to miejsce na pewno może robić niesamowite wrażenie. Stuletni, pusty budynek w wąskiej uliczce przy Rynku. Wokół równie stare gmachy z opustoszałą w nocy szkołą i gotycką farą. Półmrok harmonii średniowiecza i typowych dla zaboru pruskiego XIX-wiecznych, trzypiętrowych budynków z dużymi, pustymi oknami. Budynek w okresie międzywojennym Urzędnicy Powiatowego Urzędu Pracy niechętnie mówili o dziwnych zjawiskach, jakie podobno tutaj się wydarzyły. Jacek Sołtysiak, były palacz urzędu, pracował jesienią i zimą po zmroku. Jego praca wymagała, by nocą zostawał sam w budynku. Wówczas to działy się czasem dziwne rzeczy - Nocą zapalały się światła, dzwoniły wewnętrzne telefony - mówi Sołtysiak. - Kiedyś słyszałem pukanie do drzwi, gdy otworzyłem, nikogo nie było, ale słyszałem, jak w tym czasie ktoś wbiega na piętro i trzaskają drzwi od sekretariatu. Często zdarzało się, że w sezonie grzewczym palacz gasił światło i wyjeżdżał na parę godzin do domu. Po powrocie zastawał zapalone światła, mimo iż nikt w międzyczasie nie odwiedzał budynku... Zapalanie się lamp miało miejsce najczęściej na parterze, natomiast na piętrze często słychać było kroki.
    Inny przypadek zdarzył się trzem urzędniczkom pracującym samotnie na najwyższej kondygnacji gmachu. Według opinii pracowników, nikt nie lubił tam pracować. Nie udzielono mi jednak informacji, z jakiego powodu. Dziś, mimo pewnej niechęci do przypominania sobie wydarzeń sprzed dwóch lat, jedna z pań przyznaje, że zdarzyło się wówczas coś dziwnego. - Byłyśmy we trzy na górze budynku. Jest tam samotny pokój na strychu zamieniony na archiwum – mówi. Wewnątrz oszklonej szafy znajdowały się sztywne karty świadczeń umieszczone w drewnianych skrzyneczkach. Nagle, bez żadnej przyczyny, karty te zaczęły się przewracać jak klocki domina. - To było straszne! Drzwi od szafy otworzyły się i jakby coś ciężkiego spadło wewnątrz szafy, ale przecież nic takiego tam nie było – dodaje. Znajdujące się w pomieszczeniu kobiety były przerażone. Według relacji urzędników PUP coś musiało się dziać w budynku również wtedy, gdy administratorem był PSS "Społem". Pracownice tej firmy nie lubiły zastawać same po pracy. Również rano na teren budynku wchodziły grupkami.
    Cóż mieściło się kiedyś w tym starym budynku? Na to pytanie niełatwo znaleźć odpowiedź. Organ najbardziej kompetentny – Wojewódzki Oddział Służby Ochrony Zabytków w Lesznie nie potrafił udzielić żadnych informacji na temat budynku. Czas jego powstania w przybliżeniu określono na lata 1875 – 1900. Zarządzający wcześniej obiektem Zakład Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej wszelkie dokumenty dotyczące budynku przy ulicy Kościelnej 5 przekazał parafii farnej. Jednak i tam nie uzyskałem informacji, ponieważ odesłano mnie do archiwum archidiecezji. Według wcześniej zdobytych danych z nieoficjalnych źródeł, budynek datowano na rok 1895. Poprzedni użytkownik, PSS "Społem" podaje natomiast inną datę 1904 – 1905. Trudno więc dziś, bez zbadania zasobów akt archidiecezjalnych określić dokładnie wiek powstania budynku.
    Dzięki informacjom uzyskanym od pamiętających przedwojenne czasy gostyniaków udało się ustalić, że w budynku zajmowanym do końca 2001 roku przez PUP mieścił się tzw. "szpitalik", czyli dom starców. Prawdopodobnie znajdował się on pod zarządem parafii starogostyńskiej. Mógł więc być kontynuatorem powstałego w średniowieczu szpitala Świętego Ducha. Początkowo mieścił on się obok kościoła pod tym wezwaniem zlokalizowanym w okolicach dzisiejszego deptaka. W źródłach podawana jest informacja o pożarze, który w 1778 roku zniszczył obydwa budynki. Nie odbudowano później kościoła, ale dzięki staraniom księdza proboszcza Kolumbana Orłowskiego ze Starego Gostynia wzniesiono jednak szpital Świętego Ducha. Stało to się na pewno przed 1804 rokiem, ponieważ w tym roku ks. Orłowski zrezygnował z funkcji proboszcza. Jak wyglądał ten budynek? Czy powstał w tym samym miejscu? W Kronice Gostyńskiej z 15 czerwca 1930 roku znajduje się fotografia z podpisem Widok starego szpitala w ulicy Świętego Ducha (1904). Stary szpital Świętego Ducha Czy w 1904 roku mieścił się jeszcze tutaj szpital, czy też w tym roku istniał od dawna nowy obiekt o tej nazwie? Przed wojną, według relacji ludzi, którzy pamiętają ten okres, mieścił się w tym budynku Caritas. Wydawano tam m. in. obiady dla ubogich. W innej publikacji widnieje zdjęcie budynku przy ulicy Kościelnej z następującym podpisem: "Szpital Ducha Świętego w Gostyniu". Publikacja, w której zamieszczono zdjęcie, pochodzi z 1913 roku. Symbol Ducha Świętego – gołębica na tle słońca – do dziś zdobi szczyt gmachu.
    W akcie fundacji Mikołaja Przedpełkowica z 1301 roku jak i w dokumencie z tego samego roku wydanym przez biskupa poznańskiego Andrzeja mowa jest o dwojakiej funkcji przyszłego szpitala. Z jednej strony opiekę tam znaleźć powinni chorzy, z drugiej jednak zwracano uwagę na pomoc dla ubogich. Gdy w XIX wieku nastąpił bardzo szybki rozwój medycyny, „szpital” przejął funkcję domu dla ubogich bądź samotnych, starszych ludzi. Tak więc w budynku, gdzie do grudnia 2001 roku mieścił się PUP, dawniej znajdował się, prawdopodobnie, prowadzony przez starogostyńską parafię dom dla ubogich starszych osób wymagających pewnej opieki. Z relacji odwiedzających ten gmach przed wojną wynika, że w kilkuosobowych pokojach o znośnym standardzie wiekowe osoby dożywały końca swych dni. Czy to jest powód strachów?
    Tajemnicą pozostaje nadal przeszłość figurki świętego Mikołaja. Być może, jego związki ze szpitalem Świętego Ducha rozjaśnią nieco sytuację. Szczegółów dowiemy się jednak, gdy zbadają ją historycy sztuki.
    .

    Gostyński zakonnik sobowtórem Napoleona ?

    Za najciekawszą powieść dziennikarza i historyka - Waldemara Łysiaka wielu uważa "Szachistę". Autor we wstępie stwierdza, że oparł ją na prawdziwych wydarzeniach, bazując na przekazach źródłowych. Akcja rozgrywa się na początku XIX wieku, w dobie zwycięstw armii napoleońskiej. Grupa wpływowych angielskich polityków przeprowadza śmiałą operację mającą na celu porwanie Napoleona i "podstawienie"" w jego miejsce sobowtóra - ... zakonnika z gostyńskiego klasztoru!
    Jest rok 1806. Armia francuska pod wodzą Napoleona Bonapartego odnosi wspaniałe zwycięstwa pod Jeną i Auerstädt. We władaniu małego kaprala, jak nazywano Napoleona, znajduje się prawie cała Europa z wyjątkiem Anglii i Rosji. W kołach brytyjskich polityków, będących w opozycji do rządu tworzonego przez Wigów, powstaje plan brawurowej operacji porwania cesarza Francuzów. Wielonarodowa grupa pod dowództwem angielskiego arystokraty Beniamina Bathursta, wyrusza na kontynent by porwać Napoleona, a w jego miejsce podstawić sobowtóra - zakonnika Zgromadzenia Filipinów na Świętej Górze. Dlaczego jednak Polak miałby brać udział w akcji przeciw cesarzowi walczącemu z zaborcami? Sobowtór był delegatem polskiego kleru na rozmowy z Napoleonem. Grupa duchownych spotkała się ponoć z lekceważeniem ze strony cesarza. Również zachowanie wojsk napoleońskich, a szczególnie stacjonujących w Gostyniu bawarskich oddziałów pod dowództwem brata cesarza - księcia Hieronima Bonaparte, nie skłaniało do sympatyzowania z bonapartystami. W pamiętniku zakonnika ze Świętej Góry, księdza Kaspra Dominikowskiego znalazł się zapis: Wojsko ich zdawało się być z kraju, któren żadnej nie ma cywilizacji, głównymi przymiotami tegoż były grubijaństwo, niesubordynacja i rozwiązłość. Dodatkowym zabezpieczeniem lojalności mnicha była groźba zamordowania jego ukochanej siostrzenicy. Czy operacja zakończyła się sukcesem? Jak zachował się gostyński sobowtór Napoleona w czasie akcji? Zainteresowanych odsyłam do "Szachisty", książki, w której akcja toczy się równie szybko jak u Ludluma czy Forsytha, a osadzona jest jednak w realiach XIX wieku.
    Łysiak, ceniony znawca osoby Napoleona, oparł wątek historii przede wszystkim na tajemniczym "Memoriale" - dokumencie przepisanym z XIX - wiecznego oryginału o nazwie "Chess- player 1806". Źródło to pozostaje jednak wątpliwe, jako że dostarczone zostało autorowi przez anonimową osobę, z którą po przepisaniu owego dokumentu, stracił kontakt. Łysiak powołuje się także na relacje Ottona Pircha, oficera pruskiego, który w latach dwudziestych XIX wieku wykonał mapę okolic Gostynia. We wspomnieniach z pobytu w świętogórskiej bazylice, zwraca on uwagę na dziwnego mnicha, członka poselstwa do Napoleona, znającego perfekcyjnie język francuski, którego ()...)powierzchowność mocno mnie zaciekawiła. Pirch stwierdza, że ów zakonnik cieszył się dużym autorytetem wśród braci zakonnych.
    Trzecim źródłem, z którego korzystał Łysiak, jest opowiadanie Gijsberta Berntropa, uczestnika wyprawy Napoleona na Rosję w 1812 roku. Autor "Szachisty" podaje, że zapoznał się z nim na podstawie francuskiego tłumaczenia artykułu zamieszczonego w dziewiętnastowiecznej holenderskiej prasie. Poważnie ranny w 1812 roku Berntrop, poszukując katolickiego spowiednika władającego językiem francuskim, trafił do klasztoru, którego świątynię wieńczyła piękna kopuła. Jakież jednak było jego zdziwienie, kiedy w konfesjonale ujrzał... oblicze Napoleona! Widok klasztoru z ul. Wolności W poszukiwaniu owego tajemniczego sobowtóra w czerwcu 1975 roku Waldemar Łysiak zawitał do Gostynia. Dzięki uprzejmości księży filipinów mógł bez przeszkód korzystać z zakonnego archiwum. W przypisach do "Szachisty" Łysiak składa szczególne podziękowania ks. ministrowi Marianowi Gosie oraz ówczesnemu archiwiście ks. Zbigniewowi Starczewskiemu. W toku badań źródłowych Łysiak ustalił, że tajemniczym mnichem z opowiadania Pircha mógł być tylko ksiądz Stefan Błażejewski. Życiorys tego człowieka idealnie odpowiadał modelowi postaci biorącej udział w próbie porwania cesarza!
    Stefan Błażejewski urodził się 3 sierpnia 1773 roku, był więc tylko o cztery lata młodszy od Napoleona. Początkowo uczył się w szkole ojców bazylianów w Szarogrodzie, a później u ojców pijarów w Niemrowicach. Jako guwerner młodego hrabiego Potockiego odbył podróż po Europie Zachodniej. Według relacji księdza Antoniego Brzezińskiego (Pamiątki jubileuszu dwóchsetleniego Zgromadzenia Filipinów na Górze Świętej Gostyńskiej, Poznań 1869), podczas pobytu w Paryżu doznał jakiegoś wstrząsu, który skłonił go porzucenia życia świeckiego i wstąpienia w 1801 roku do zakonu. W trzy lata później wyświęcono go na księdza. Stefan Błażejewski, jako osoba znająca język francuski, był delegatem kleru polskiego na rozmowy z Napoleonem w Paryżu. Również inne wydarzenia z życia Błażejewskiego pasują do postaci sobowtóra z tajemniczego Memoriału. Po 1806 roku sobowtór Napoleona powinien starać ukryć się po przeprowadzonej akcji. Ksiądz Błażejewski natomiast w 1806 lub 1807, za pozwoleniem przełożonych, opuścił Świętą Górę. Przeniósł się do Chocieszowic, gdzie nauczał synów Myciewskiego. Po powrocie do klasztoru w 1811 roku prowadził samotniczy tryb życia. Według relacji ks. Brzezińskiego, ksiądz Stefan prawie nie wychodził z klasztornej celi: „dwa czy trzy razy przez całe życie widziano go o trzysta kroków za bramą i zaraz wracał”. Być może długie włosy, które według relacji Pircha, starannie zasłaniały twarz, miały na celu ukrycie jej podobieństwa do cesarza Francuzów?
    Błażejewski zmarł na gruźlicę 2 marca 1849 roku, a więc przeżył śmierć Napoleona o 28 lat.
    .

    O opieszałości gostyńskich mieszczan, nieudolnym burmistrzu i tragicznym pożarze.

    Przyczyn tragedii jest zawsze wiele. W 1811 roku Gostyń liczył zaledwie 1248 mieszkańców. 15 września roku spłonęła 1/6 miasta.
    W 1811 roku Gostyń posiadał ponad 300 domostw. Zabudowa Gostynia dwieście lat temu miała zupełnie inny charakter. Drewniane, małe domki „nieforemnie i niesystematycznie pobudowane”, ciasno do siebie przylegały. Według relacji Jana Gottlieba Fichta, który pod koniec XVIII wieku przejeżdżał przez Gostyń, ulice pełne były słomy i odpadków. Pisze on: Domy są wszystkie drewniane, nie okładane wapnem, pomalowane pstrokato i niesmacznie. Dachy kryte gontami. W ich podcieniach sprzedawano artykuły spożywcze: sery, ryby, bułki i chleb. Bardzo dosadnie niemiecki filozof określił centralny plac miasta: Rynek jest zbiornikiem wszelkiego gnoju. Jego relacja jest jednak w kilku miejscach wątpliwa i nie pokrywa się z mapą miasta, wykonaną 20 lat później.
    Prawdopodobnie nie było jeszcze wówczas żadnego budynku pełniącego rolę ratusza. Pośrodku Rynku stała tylko drewniana szopa pożarnicza z wieżyczką. Ten centralny plac miasta był też znacznie mniejszy, niż obecnie. Dzisiejsza ulica 1-Maja (wówczas Leszczyńska) posiadała zwartą zabudowę po obu stronach, aż do skrzyżowania z Kościelną i Szewską. Wejście na Rynek wiodło więc z ulicy Łaziennej. Dwieście lat temu, dwanaście drewnianych domków tworzyło dwie dodatkowe, dziś już nieistniejące, uliczki pomiędzy centralnym placem miasta a ulicą Leszczyńską. Na zapleczach, podwórkach znajdowały się składy drewna, szopy i małe budynki gospodarcze. Wprost idealna pożywka dla niszczycielskiego ognia.
    W celach przeciwpożarowych już w 1727 roku Krystian Konce zbudował sikwiarnię, sikawkę oraz sprawował nadzór nad cebrami. W 1754 roku Magistrat zaciągnął pożyczkę w wysokości 500 talarów na nową sikawkę. Pod koniec XVIII wieku dziedzic Gostynia zarządził, aby każdy cech miejski ufundował jedną drabinę długości 15 łokci oraz hak żelazny, natomiast każdy nowy obywatel musiał dostarczyć jedno wiadro skórzane. Te zarządzenia nie były chyba w pełni respektowane przez władze miejskie, jako że w 1793 roku obok sikawki, miasto posiadało jedynie dwie drabiny i pięć haków.
    Do zagrożenia pożarem miasta doszło już w 1803 roku. 15 października o godz. 17.00 płomienie strawiły dach budynku Franciszka Murkowskiego. Podkreślić warto, że dzięki szybkiej akcji ludności udało się uchronić drewniany budynek, jak i resztę miasta, od kompletnego zniszczenia. W walce z pożarem wyróżnili się szczególnie: Piotr Przybylski (rzeźnik z Gniezna), Kasper Hirsch (Żyd z Leszna) oraz Antoni Reichelt (murarz z Gostynia). W relacji Rohrmanna, ówczesnego sekretarza magistratu, podkreślono, że wszystkie sprzęty pożarnicze bardzo ułatwiły walkę z pożarem. Zauważył on jednak, że niezbędne jest, by Magistrat postarał się o kolejną sikawkę. Zagrożenie było poważne: wąskie uliczki uniemożliwiały przeprowadzenie sprawnej akcji przeciwpożarowej, a bliskie odległości pomiędzy budynkami ułatwiały szybkie rozprzestrzenianie się pożaru.
    W 1808 roku burmistrzem Gostynia mianowano Filipa Przezborskiego. W trzy lata później w mieście doszło do skandalu. Burmistrza oskarżona o przyjęcie łapówki. Nie wiadomo, czy Przezborski przyjął ją, czy nie, ale w tym samym roku opuścił urząd.
    Burmistrz Przezborski nie zajmował się sprawami związanymi z ochroną miasta przed pożarem. Duże zasługi na tym polu miał natomiast zastępca burmistrza Mazankiewicz. W piśmie z 7 czerwca 1811 roku podjął się on utworzenia "straży ogniowej". Mając na uwadze braki w wyposażeniu (nie schodzi Miastu na dobrej Sikwie i na Drabinach jako też hakach i skórzanych wiadrach) postanowił on wyznaczyć 15 osób - wieśniaków, którzy przybyli do Gostynia i tu posiadali swoje miejsce utrzymania. Na dokumencie widnieje piętnaście potrójnych "krzyżyków" jako podpisów. Trzy tygodnie później młody zastępca burmistrza wydał kolejne zarządzenie: Spis wybranych wemborków skórzanych z sikawki; przez Obywateli tuteyszych. W piśmie wyznaczył on 29 osób i każdemu przypisał jeden wemborek. Ponadto każdy właściciel domu zobowiązany był do wystawienia przed swoją posesją beczki z wodą. Ponieważ mieszczanie gostyńscy lekceważyli mądre zarządzenia, kolejnym krokiem energicznego zastępcy burmistrza było wyznaczenie dwóch gwardzistów, by ściągali kary w wysokości 1 złoty za niewypełnienie poleceń przeciwpożarowych. Ta decyzja z 1 lipca 1811 roku spotkała się z tak zdecydowanym sprzeciwem mieszczan, że Mazankiewicz postanowił podać się do dymisji. W jego korespondencji do podprefekta motywując swoją rezygnację, Mazankiewicz podkreślał z goryczą, że mieszkańcy nazywają go złym urzędnikiem i uważają za tyrana. Fakt, przecież chciał zapewnić choćby częściowe bezpieczeństwo miastu i wymusić na obywatelach takie, a nie inne zachowanie. Co innego burmistrz - nie dręczący szanownych obywateli zarządzeniami. Dymisja Mazankieiwcza mimo trzykrotnego ponawiania nie została jednak przyjęta.
    Była niedziela 15 września 1811 roku. Około godziny 10 wieczorem na zapleczu jednego z domów przy Rynku wybuchł pożar. Parobek stajenny Ignacewicz, będąc pod wpływem alkoholu zostawił „latarnie” na kołku w stajni. Ogień świecy znajdował się jednak zbyt blisko siana. Pośrednikiem ognia okazały się prawdopodobnie pajęczyny. Kiedy spostrzeżono pożar, ogień nie przedostał się jeszcze na dach. Ze stajni zdążono wyprowadzić konie. Dlaczego więc nie udało się zdusić płomieni w zarodku? Według relacji: wrzeszczano, krzyczano, dzwoniono, mało co jednak zbiegło się do ratowania. Ta wrześniowa noc na długo pozostała w pamięci gostyniaków. Do rana spłonęły wszystkie domy położone przy Rynku! Całkowicie spalona została także ulica Młyńska. Pożar nie oszczędził większości domów przy Łaziennej i Zamkowej. Poważnie ucierpiały ulice Szewska i Kacza. Spłonęło ponad 50 domów! Nietkniętych pozostało 150. Tragedia zmieniła oblicze miasta.
    Miasto spłonęło, ponieważ mieszczanie nie wykonywali zarządzeń zastępcy burmistrza Mazankiewicza. W chwili wybuchu pożaru początkowo go bagatelizowano: lenistwo i duma broniły nabierać i nosić wodę, wyrywać hakami, rąbać siekierami. Według pisma skierowanego do podprefekta w Krobi, gostyniacy nie potrafili skutecznie walczyć z ogniem, ponieważ ... była niedziela i 2/3 mieszkańców było pijanych! To tłumaczyłoby ów nieład akcji pożarniczej. Na 1300 mieszkańców Gostyń posiadał jeden browar miejski, browar właściciela miasta oraz...kilka browarów i gorzelni prywatnych! Dały znać o sobie również fobie związane z niechęcią wobec obcych: nienawiść ku cudzoziemcowi, u którego się zapaliło, kazała się jemu spalić. Mazankiewicz podkreślał też, że niektórzy mieszczanie zamiast walczyć z pożarem natychmiast uciekli. Centrum Gostynia zamieniło się w zgliszcza.
    Po pożarze miasta, Gostyniacy chyba zrozumieli sens zarządzeń zastępcy burmistrza. Pismem z dnia 11 grudnia 181 roku wyznaczył on na komendantów ogniowych: Piotra Surę, Nepomocena Ostrowskiego, Michała Kamolskiego, Pawła Brese i Cypriana Buszewicza. Przyznano im osobne rewiry do patrolowania, a mieszkańców poinformowano, że mają we wszystkim, co się tyczy bezpieczeństwa ogniowego słuchać i pełnić. Podczas pożaru natomiast przed swych komendantów stawać ztem, co komu naznaczą i we wszystkiem pod czas ognia bez najmniejszego sarkania lub sprzeczki słuchać i wykonywać. Szczegółowe rozporządzenie zastępcy burmistrza określało też obowiązki komendantów. Mazankiewicz podjął również starania o pozyskanie nowej "sikawki", pisząc w tej sprawie do właściciela miasta Węsierskiego z Podrzecza. Miasto potrzebowało wówczas wsparcia w kwocie 255 talarów.
    Plan Gostynia z początku XIX wieku























    Gostyń już nie wrócił do poprzedniego wyglądu. Władze postanowiły odbudować go według planu, starając się, by przybrało ono nowoczesny wygląd. Duże znaczenie miała przebudowa Rynku. Prefektura Departamentu Poznańskiego poleciła budowniczemu Wernicke, by przygotował plan przebudowy miasta, przekazując mu jednak wskazówki, by: (...) budowniczy zachował wzgląd szczególny na uprzątnienie wszystkiego, co było dawniej zdrożnem (dla zabezpieczenia miasta od podobnego na przyszłość losu (...), mianowicie zaś rozszerzeniem ulic. Wernicke przedstawił przedstawicielom Rady Miejskiej projekt, który przewidywał znaczne powiększenie Rynku poprzez kasację 12 spalonych domów. Na południowej stronie placu nastąpić miały poważne zmiany. Ponieważ rozszerzeniu miały ulec ulice Wodna i Nowa postanowiono część domów nie odbudowywać. Ich liczba zresztą po tej stronie czworoboku uległa zmniejszeniu z 14 do 7. Podobnie postąpiono z częścią wschodnią i zachodnią poszerzając ulice Zamkową i Łazienną. Projekt zakładał również wyprostowanie frontów i przebiegu głównych ulic (Szewska i Leszczyńska), których minimalna szerokość powinna wynosić, co najmniej 4 pręty, czyli 16,88 metrów. Wymiary pozostałych miały zachować 3 pręty szerokości (12,66 m). Podkreślano, że domy powinny stać frontem do Rynku czy ulic. Mieszczanie, których place zostały zlikwidowane otrzymać mieli od władz miejskich tereny pod budowę. Mimo iż 11 mieszczan już zaczęło odbudowę swych domów na zgliszczach, Rada Miejska zadecydowała, że miasto musi być odbudowane według przedstawionego planu. Nie obyło się oczywiście bez protestów.
    Los pogorzelców był wyjątkowo trudny. Mimo że otrzymali oni nowe tereny, nie posiadali funduszy na odbudowę domostw. Lata 1812-15 to czas klęski Napoleona i polskich marzeń o niepodległości pod osłona cesarza Francuzów. Lata wojny, przemarszu wojsk, niemożności uzyskania pomocy z kasy miejskiej czy kredytu. W takiej sytuacji sporo mieszkańców opuściło Gostyń, pozostawiając opuszczone place. W 1825 roku burmistrz Kulesza obwieścił, że obywatele, którzy nie zgłoszą się po swoje place utracą je na rzecz właściciela miasta. Pustymi placami interesował się wówczas królewski sąd pokoju, który planował wybudować w Gostyniu... więzienie oraz budynek dla straży więziennej! Wobec nieuregulowanej sprawy własności terenów budowy nie rozpoczęto. Dzięki planowi przebudowy Gostyń może pochwali się dziś dużym, przestronnym Rynkiem. Niestety jego funkcja centralnego placu miasta nie jest wykorzystana. Dopóki jego południowa i wschodnia część stanowić będzie przedłużenie nitki komunikacyjnej, przez którą przechodzi ruch samochodowy skierowany w kierunku Jarocina, Rynek nadal stanowić będzie martwy plac. A przecież na tak dużym placu mogłoby się dziać....
    .

    Zapomniane nekropolie grodu nad Kanią

    Na przestrzeni ponad 700-letniej historii Gostynia odnotowano istnienie ośmiu miejsc zbiorowego pochówku. Większość z nich powstawała przy istniejących wówczas obiektach sakralnych. Pierwszy cmentarz znajdował się przy kościele Świętego Ducha. Szpital i kościół ufundowany został w 1301 roku przez Mikołaja Przedpełkowica, który oddał zarząd pod opiekę proboszcza parafii starogostyńskiej. Cmentarz zlokalizowano na tzw. "większym przedmieściu" - obecnie narożnik pomiędzy deptakiem, a ulicą Kaczą. Musiał to być duży - jak na owe czasy - obiekt, jako że posiadał dzwonnicę i kostnicę. Po pożarze kościoła i szpitala w 1788 roku przestano korzystać z tego cmentarza, który stopniowo uległ zniszczeniu. Brak danych źródłowych na temat przeniesienia zwłok w inne miejsce. W XIX wieku wyrównano teren, nie wykopując grobów. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że spacerując dziś deptakiem w okolicach ulicy Kaczej… kroczymy ponad leżącymi w ziemi szczątkami ludzkimi!! Warto pamiętać, że znaczących zmarłych chowano w obiektach sakralnych (pod posadzką lub w podziemiach) bądź w grobowcach. Natomiast średniozamożni i biedni obywatele mogli liczyć jedynie na miejsce w lichej trumnie zakopanej na przykościelnym cmentarzu. Ponieważ kościół Świętego Ducha spłonął, nie było możliwości przeniesienia zwłok zacniejszych obywateli, a o ciałach pochowanych w ziemi wkrótce zapomniano. Nie zachowały się relacje dotyczące odkryć zwłok podczas prac budowlanych. Czy stawiając fundamenty, trafiono na pozostałości średniowiecznego pochówku? Na jakiej głębokości znajduje się ten pierwszy gostyński cmentarz? Pytania te pozostają na razie bez odpowiedzi. Przechodząc deptakiem, warto jednak pamiętać, że znajdowała się tam najstarsza gostyńska nekropolia.
    Pozostały ślady po innym starym cmentarzu przykościelnym - zlokalizowanym przy farze. Podczas prac remontowych w 1901 roku odkryto płaskie trumny wzdłuż całej nawy głównej. W średniowieczu często chowano zmarłych pod posadzką kościoła, aby wchodzący mogli deptać ich miejsce pochówku. Miał to być wyraz pokory wobec bliźnich i boga. Wszystkie znalezione trumny zostały spalone, a kości pochowano na cmentarzu. Dziś, wchodząc do gostyńskiej fary, stojąc w głównej nawie, możemy być pewni, że pod naszymi nogami nie leżą szczątki ludzkie. Jednak w niektórych miejscach kościoła trumny ze zwłokami znajdują się nadal. Po oderwaniu podłogi w prezbiterium w 1901 roku dokonano jeszcze ciekawszego odkrycia. Znaleziono drzwi, po uniesieniu których, ukazały się ceglane, gotyckie schody. Prowadziły one do trzech komór grobowych. W każdej z nich, wielkości około 15 – 20 metrów kwadratowych, mieściło się wiele trumien. Tutaj spoczywali zasłużeni gostynianie. Znaleziono także wejście do podziemnego pojedynczego grobu bogato ubranego człowieka spoczywającego w pięknie wykonanej trumnie (z jednego pnia drzewa!). Był to zapewne jeden ze znaczących fundatorów lub patronów kościoła. Masowe groby zamurowano, nadal więc pozostają pod prezbiterium. Natomiast pojedynczą komorę, w obawie przed zapadnięciem się posadzki, zasypano piaskiem, szczątki zaś pochowano na cmentarzu. Oczywiście podłoga kościoła nie wystarczała, by zapewnić miejsce pochówku dla wszystkich mieszkańców parafii. Dlatego też od strony północnej i wschodniej istniał przy farze cmentarz. Funkcjonował on aż do końca XIX wieku, a zlikwidowany został w latach trzydziestych XX wieku. Jego pozostałością jest mocno dziś zniszczony grobowiec mieszczańskiej rodziny aptekarzy Rude oraz stare tablice nagrobne i upamiętniające powstania narodowe.
    Inny cmentarz istniał w XVIII wieku przy kościele św. Rozalii, zbudowanym jako votum za ocalenie mieszkańców Gostynia od zarazy. Morowe powietrze, które panowało przez ponad cztery lata (1708-1712), było najbardziej dotkliwą epidemią w historii miasta. Czarna śmierć zabrała od 50 % do 67 % mieszkańców Gostynia. Ludność uciekała przed epidemią na wieś, co jednak powodowało rozszerzanie się zasięgu choroby. Już w 1708 roku liczba zgonów była tak wielka, że przestano chować zmarłych na cmentarzach, grzebiąc ich po prostu na polach i w ogródkach. Aby zmniejszyć zasięg epidemii, stosowano różne środki. Decyzją władz miejskich, chorych wywożono z miasta do lasu w kierunku Goli. Tutaj odseparowani od najbliższych, zarażeni cholerą, umierali w otoczeniu ludzi, podobnie jak oni „skazanych na śmierć”. W ciągu czterech lat morowe powietrze zabrało od 500 do 700 osób. Być może około stu, decyzją władz wypędzonych z miasta, zmarło w lasku na peryferiach Gostynia. Zaraza ustała w 1712 roku, kiedy to zabrakło już ludzi do umierania - jak zapisano w parafialnej księdze zgonów. W lasku – miejscu zesłania chorych na cholerę - wdzięczni za ocalenie mieszkańcy Gostynia postawili kościół, przy którym zlokalizowany był cmentarz. Nie był on wielki – nie posiadał nawet ogrodzenia. Pamięć o ofiarach cholery umarła wraz ze śmiercią tych, którzy epidemię przeżyli. Drewniany kościółek, jak i otaczający go cmentarz, szybko uległy zniszczeniu. Jeszcze przed II wojną światową w tym miejscu (droga do Goli, koniec Osiedla Tysiąclecia) znajdowała się przydrożna figura zniszczona później przez Niemców. Dziś, przejeżdżając szosą do Goli, nie zdajemy sobie sprawy, że mijamy zapomnianą nekropolię sprzed 200 laty. Szczątki ofiar epidemii do dziś znajdują się w tym miejscu. Być może rozwój Gostynia w kierunku Leszna zakłóci spokój zmarłym.
    Inna zapomniana nekropolia była zlokalizowana przy starym kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny i św. Franciszka znajdującym się jeszcze w XVII wieku na Świętej Górze. Istniał tam cmentarz z kostnicą i dzwonnicą. W wybudowanej na przełomie XVII/XVIII wieku bazylice znajdują się podziemia z trumnami fundatorów, księży oraz osób związanych z zakonem. Po II wojnie światowej przy świątyni założono nowy cmentarz, na którym spoczywają księża i siostry zakonne. Warto w tym miejscu dodać, że w tych okolicach znajdowało się również prastare pogańskie cmentarzysko.
    Starsi mieszkańcy Gostynia pamiętają zapewne cmentarz przy Cukrowni. Powstał on prawdopodobnie na początku XIX wieku, po pożarze Gostynia w 1811 roku. Wówczas to dokonano przebudowy miasta, a na peryferiach wyznaczono miejsce na cmentarz. Grzebano na nim zmarłych przez około 100 lat. Zniszczony został przez okupantów w czasie II wojny światowej. Podczas prac drogowych Niemcy usunęli tablice nagrobne, pozostawiając jednak trumny w miejscu, w którym zostały złożone. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych przypadkowo odkopano część cmentarza. Niezabezpieczone kości leżały przez parę dni pozostawione na żer gostyńskich poszukiwaczy mocnych wrażeń. Tu w formie anegdoty przytoczę przypadek pewnego, młodego wówczas fana grupy Black Sabbath. Po odkryciu cmentarzyska wybrał on się na to miejsce w poszukiwaniu czaszki mającej przyozdobić jego pokój (sic!). Wobec faktu, że spóźnił się parę dni, udało mu się znaleźć jedynie kość udową. Przechowywał ją jakiś czas, dopóki nie dotarła do niego wiadomość, że szczątki pochodzą ze zbiorowej mogiły zmarłych w XVIII wieku na dżumę. Młodego zwolennika hard rocka przeraził fakt, że zarazki te miały pozostawać groźne przez 300 lat! "Archeolog amator" natychmiast poszedł zakopać znalezioną kość, a przez następne tygodnie pilnie kontrolował swój stan zdrowia. Informacja o "długowiecznych zarazkach" powstrzymała, przynajmniej częściowo, profanację starego cmentarza przez gostyńską młodzież. Dzisiaj w miejscu starego cmentarza znajduje się stołówka cukrowni.
    R. Sroka.  Zapomniane nekropolie






















    Innym miejscem pochówku zniszczonym, przez Niemców, był cmentarz żydowski. Znajdował się w górnej części parku przy ul. Strzeleckiej. Z uwagi na fakt, że Żydów nie było w Gostyniu wielu, cmentarz ten był stosunkowo „młody”. Według informacji otrzymanych od Dariusza Czwojdraka z Działu Judaistycznego Muzeum Okręgowego w Lesznie, teren pod cmentarz został zakupiony 19 sierpnia 1817 roku, a nie - jak podawano w dotychczasowych gostyńskich opracowaniach - w 1892. Gostyńscy wyznawcy wiary mojżeszowej dbali przez szereg lat o jego godne utrzymanie. Ponieważ w ciągu burzliwego rozwoju miasta w drugiej połowie XIX wieku nastąpił szybki przyrost ludności, Żydzi z okolic dokupili 15 marca 1894 roku następną część terenu. Nie była to duża nekropolia. Można przyjąć z dużą dozą prawdopodobieństwa, iż miała ona kształt kwadratu, którego bok w przybliżeniu odpowiadał szerokości parku od strony Leszna. Teren był ogrodzony niewysokim i podmurowanym płotem. Po odzyskaniu niepodległości cmentarz żydowski nie rozrastał się już tak szybko. W 1927 roku ostatnia gostyńska rodzina żydowska opuściła miasto. Mimo iż osiedlali się oni w Niemczech, wracali na groby swoich przodków. Kres istnieniu tej nekropolii położyli Niemcy, którzy w 1940 roku dokonali aktu zniszczenia. Zdewastowano groby, poprzewracano tablice. Część płyt nagrobnych leżała na terenie parku jeszcze po wojnie. Po wycofaniu się wojsk niemieckich na starym żydowskim cmentarzu zapalano ognie świec. Pozostałości zlikwidowano pod koniec lat czterdziestych, nie ekshumując jednak zwłok. Leżą tam one po dziś dzień.
    W żadnym opracowaniu nie zamieszczono informacji na temat tego, co się stało ze starymi płytami nagrobnymi. Według relacji mieszkanki Gostynia Heleny Sodolskiej, Niemcy zwozili płyty nagrobne z cmentarza żydowskiego na szkolne boisko. Tam rozbijano je, by wykorzystać do budowy dzisiejszej ulicy Wincentego Witosa. Trudno obecnie sprawdzić, czy rzeczywiście zostały przeznaczone do tego celu. W okresie okupacji ulica ta nie stanowiła jeszcze terenu przeznaczonego pod budownictwo mieszkaniowe. Znajdowały się tam obiekty rekreacyjne i sady. Być może właśnie Niemcy rozpoczęli proces utwardzania tej drogi.
    Według innej relacji mieszkańców, Niemcy wykorzystywali tablice nagrobne do uregulowania Brzezinki. Płytami z żydowskiego cmentarza wykładano koryto rzeczki. Jak twierdzą świadkowie, jeszcze niedawno próg małej rzeczki stanowiła cmentarna płyta z napisami prawdopodobnie w języku jidysz. Niestety, obecnie koryto Polskiego Rowu jest strasznie zarośnięte. Osoba udzielająca informacji nie pamiętała dokładnie miejsca, gdzie znajdowała się płyta nagrobna. Pozostało zaopatrzyć się w łopatę i przetrząsać koryto rzeczki. Po krótkiej pracy znaleziono trzy kawałki nagrobków! Złe warunki atmosferyczne, deszcz i zimny wiatr były powodem zaprzestania poszukiwań. Na znalezionych fragmentach widać napisy, które dziś jednak trudno odczytać. Wydobyty z Brzezinki fragment płyty nagrobnej z cmentarza żydowskiego






















    Likwidowanie cmentarzy było domeną nie tylko niemieckich faszystów. Władze PRL w latach pięćdziesiątych zlikwidowały cmentarz ewangelicki. Istniał on od połowy XIX wieku na terenach przyległych do dzisiejszej ulicy Parkowej (obecnie dolna część placu zabaw). Ulica ta nosiła wówczas nazwę Friedhoff - Strasse, czyli Cmentarna. Nekropolia była położona na skraju miasta na niezamieszkanych wówczas terenach. Grzebano tam przede wszystkim członków mniejszości niemieckiej w powiecie gostyńskim. Obiektem zajmował się grabarz mieszkający przy dzisiejszej ulicy Mostowej. Cmentarz ogrodzony był płotem, a w górnej części znajdowała się mała kapliczka. Po wojnie tych Niemców, którzy nie uciekli wraz z wycofującym się Werhmachtem, wywieziono najpierw do obozu w Pudliszkach, a następnie do Niemiec. Cmentarz popadł w ruinę. Podobnie jak w przypadku cmentarza żydowskiego, smutne i ciekawe są losy pozostałości po tej nekropolii. Według relacji osób mieszkających przy ulicy Parkowej, w latach pięćdziesiątych istniała jeszcze zdewastowana cmentarna kapliczka. Zdarzało się, że niesforne chłopaki robiły różne psoty, zamykając tam na przykład swoje koleżanki! Ponieważ w pierwszych latach po wojnie brakowało materiałów budowlanych, teren ten był systematycznie „szabrowany”. Na przykład, płot z cmentarza "zdobi" do dziś jedną z posesji w Gostyniu. Ponoć płyt nagrobnych używano do budowania chodnika na ulicy Parkowej. Ta ostatnia informacja nie jest jednak pewna. Niezależne relacje potwierdzają, że znalazł się w Gostyniu śmiałek, który odważył się użyć ich do... budowy domu! Płyt nagrobnych! Budynek stoi do dziś. Ostatecznie zdewastowany teren uporządkowała w latach pięćdziesiątych młodzież z jednej z gostyńskich szkół w ramach "czynu społecznego". Podobnie jak w przypadku cmentarza żydowskiego i tutaj nie dokonano ekshumacji zwłok.
    Obecnie największym w Gostyniu jest cmentarz działający przy ulicy Wolności. Powstał on w 1905 roku z inicjatywy ks. Emila Jackowskiego. Wejście prowadzi przez bramę zaprojektowaną przez Lucjana Michałowskiego. Przy głównej alei wznosi się pomnik na zbiorowej mogile powstańców wielkopolskich i trzydziestu gostyniaków rozstrzelanych w 1939 roku. Po prawej stronie od wejścia stoi neoklasycystyczny grobowiec Franciszki Hasińskiej. Cmentarz podzielony jest na tarasowe poziomy. W latach dziewięćdziesiątych powiększono jego powierzchnię w kierunku drogi do Piasków. Z uwagi na strukturę gleby –glina - nie ma możliwości dalszego poszerzania tego miejsca pochówku. Być może już niedługo władze miejskie staną przed problemem lokalizacji nowego cmentarza.

    Wpadki wypadki gostyńskiej władzy samorządowej

    Kiedy ziemia gostyńska znalazła się pod zaborem pruskim, okupant starał się zwalczać każde przejawy samorządności lokalnej, podporządkowują wszystko bezwzględnej niemieckiej administracji państwowej. Natychmiast odsunięto od wpływu na stanowiska w lokalne właścicieli miast. Na przykład w Piaskach odwołano burmistrza Lipskiego (uposażenie 10 talarów rocznie) a mianowano dożywotnim burmistrzem von Lorriera z pensją 100 talarów. W niektórych miastach zachowano jednak prawo wyboru burmistrza przez dziedzica, a niektórych urzędników, na przykład pisarza, przez obywateli.
    W XV wieku Rada Miejska pełniła także funkcje sądu w lżejszych wykroczeniach wydając wyroki. Nawet w tak prozaicznych sprawach jak na przykład w 1457 roku w Borku. Sukiennik Stefan domagał się zadośćuczynienia za zniesławienie. Rada wydała wówczas opinię, że obywatel ten honeste et laudabiliter vixit (żył uczciwie i chwalebnie). W XIX wieku Magistrat m.in. musiał zajmować się opieką zdrowotną dbając o zapewnienie dla miasta akuszerki. Innego rodzaju sprawą, było przygotowanie dla mieszkańców pomieszczenia mogącego zapewnić im na pewien czas odosobnienie. Ponieważ poprzednie lokum – sikwiarnia na Rynku spaliła się w pożarze w 1811 roku, konieczne stało się znalezienie nowego miejsca na ...nowe więzienie miejskie! W zaledwie dwa miesiące po zniszczeniu tragedii zawarto umowę na wynajęcie "sklepu", czyli piwnicy. W dokumencie czytamy: (...) stanęło na tem, iż sławetny Łukasz Kuczmerowicz ustępuje urzędowi policji sklep na pogorzelisku domu pod liczbą 13cie lub 220 na rok jeden na areszt publiczny, pod warunkiem opłacania mu tegoż na rok złotych dwadzieścia cztery. Więzienie miejskie było więc jedną z podstawowych rzeczy, jakie władze miejskie musiały zapewnić swoim mieszkańcom.
    Podatki często budziły niezadowolenie. Zdarzało się, że nawet doprowadzały do strajku! Kiedy w 1812 roku rząd podwyższył opłatę patentową dla rzemieślników spotkało się to ze zdecydowanym protestem. Nie wiemy, o ile nastąpił wzrost. W każdym razie na rok 1813/14 opłata miała wynieść 1,30 złotego. Z 16 majstrów cechu rzeźniczego, aż 11 zastrajkowało. Jako ciekawostkę warto przytoczyć, że pod dokumentem protestujących rzemieślników podpisał się zastępca burmistrza Mazankiewicz. Czyżby też popierał protest przeciw podwyżce podatków? Przeciw podatkowi zaprotestowali również rzemieślnicy z cechu szewskiego, jednak już nie w tak dużym procencie. Prawdopodobnie rzemieślnicy szyjących buty, których było wówczas w Gostyniu około 40, stanowili uboższą grupę, nie posiadającą możliwości dodatkowego zajęcia w przypadku strajku. Nie wiadomo, jak zakończył się ten bunt przeciw wysokim podatkom. Na podstawie 10 lat późniejszego obwieszczenia można zorientować się w rodzajach podatków płaconych wówczas przez ludność: Wszystkim obywatelom i mieszkańcom tuteyszego miasta zalecamy, aby wszelkie podatki, jakie tylko aż do końca r.b. mają nakazane i są winni, a mianowicie:
    1. składkę ogniową
    2. podymne
    3. na nauczyciela
    4. na długi komunalne
    5. podatki dominialne
    6. podatki czyli procenta i meszne kościelne
    7. podatek klasyczny
    8. podatek patentowy
    niezawodnie i to naydaley w przeciągu sześciu dni do kas przyzwoitych za kwitami wpłacili. Oraz wszystkich resztujących te podatki wyraźnie ostrzegamy, że ktokolwiek w oznaczonym terminie należności nie zapłaci, oczekiwać ma naysurowszych środków exekucyi i wyfantowania. Gostyń, dnia 3 grudnia 1822.

    Dokument ten sługa miejski obwieścił przy wtórze bębna na czterech rogach Rynku oraz po dwa razy na każdej ulicy!
    W 1808 roku burmistrzem Gostynia mianowano Filipa Przezborskiego. Jak pisze Władysław Kołomłocki, burmistrz (...) był to człowiek stary i niedołężny. W trzy lata po objęciu urzędu doszło w mieście do skandalu. Sprawa dotyczyła pobierania podatku na rzecz gwardii narodowej od cudzoziemca Johan Milke. Według dekretu królewskiego wszyscy cudzoziemcy zwolnieni byli od tego typu świadczeń. Ów obywatel wielokrotnie prosił burmistrza Przezborskiego o zgodne z prawem zwolnienie z tej powinności, mimo jednak zapewnień o pozytywnym załatwieniu tej sprawy, nic się nie zmieniało. Według relacji Milkego zawartej w notatce policyjnej z 20 sierpnia 1811 roku, w rozwiązaniu problemu pomógł inny cudzoziemiec. Johana Milke zeznał: (...) żaliłem się na mój ciężar przed Starozakonnym tuteyszym mieszkańcem Beer Rozenzweiger, a ten doradził mi, abym dał talara, a będę wolnym. I gdy sam rzeczony Beer ofiarował się dopomóc mi w tem, dałem mu talara, i przez kilka dni potem dał mi od Pana Burmistrza pismo, które tu do Protokułu oddaje, uwalniające mnie od powinności Gwardyjskich. Nie wiadomo, więc czy łapówkę wziął burmistrz czy całość lub część przywłaszczył sobie sprytny Rozenzweiger. Faktem jest, że pod protokołem podpisali się obok Milkego tacy szanowani gostynianie jak Walenty Dabiński i zastępca burmistrza Tomasz Mazankiewicz. W tym samym roku też burmistrz opuścił urząd.
    W XIX wieku można było "zarobić" karę za ... robala na drzewie! Konkretnie sprawa dotyczyła prządki pierścienicy (Malacosoma neustra) zwanej pospolicie „wąsioną”. W ogłoszeniu Magistratu z 1809 roku czytamy: Przy nadchodzącym ciepłym powietrzu przypomina się wszystkim sady y ogrody posiadającym, aby bez wszelakiej zwłoki pod karą Dwuch Talerów skrzętnie się zabrawszy, do obierania drzewa z wąsionek przystąpili. Osobliwie zaś na rozwijanie się wąsionek w gniazdach pierścionkowych aby pilnie dali baczenie y one ze szczętem obrali. Problem robala drzewnego stał się tematem obwieszczeń Rady Miejskiej. Ciekawe jak Magistrat sprawdzał, czy jego polecenia są wykonywane?
    Na początku XIX wieku w Krobi miał miejsce protest mieszkańców związany z wyborem pisarza miejskiego. Obok tej sprawy toczyło się inne postępowanie. Dotychczasowego burmistrza Matterna oskarżono o nadużycia finansowe, spowodowane piastowaniem przez niego także funkcji kamelarza. Sprawa zaczęta w 1801 roku miała swój finał dopiero po czterech latach. Burmistrz Mattern oskarżony został o nadużycia w kwocie 420 talarów (jego pensja roczna wynosiła 150 talarów rocznie). Według relacji burmistrz Krobi " (...) bił nie tylko, jak udowodniono i jak nie może zaprzeczyć, obywateli miejskich, o ile swe życzenia zbyt często i natarczywie przedkładali zamiast to cierpliwie przyjmować, lecz nawet samowolnie wsadzał ich do więzienia". Poczynał więc sobie włodarz miasta całkiem bezkarnie. Padły także zarzuty o przekupstwo, nadużywanie władzy oraz ...pijaństwo. Według raportu dokonanego w tej sprawie przez Hirschfelda burmistrz Krobi codziennie nadużywał alkoholu. Urzędnik kontrolujący kasę komunalną stwierdzał: „ja go też wczoraj napotkałem z całym prawie przodem głowy rzekomo od upadku i od bijatyki zakrwawionym i prawym okiem podbitym, (...) nie ma on już najmniejszego autorytetu i że w swym pijaństwie z obywatelami i czeladzią rzemieślniczą po knajpach się bije. Matterna skazano na dwa lata twierdzy oraz zakaz piastowania jakichkolwiek urzędów państwowych.


    .
    ----------------------------------------------------------------------------




MENU
Strona główna
Forum
Kontakt

>>>>>

Szablon pochodzi ze strony www.d4u.biz !Kontakt z nami