Grzegorz Skorupski - Witam na mojej stronie
News
"Gostyń dawny i niedawny" dostępny w sprzedaży w księgarniach gostyńskich oraz w redakcji Życia Gostynia. więcej...>> Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl

    Biskupskie bajanie, czyli dokąd krobskie wiedźmy na sabat latały?

    Czarownice latające na Łysą Górę, widma na rozstaju dróg, skrzaty robiące ludziom psikusy... W dawnych czasach nianie opowiadały dzieciom na dobranoc ciekawe historie, wyjaśniając powody nazw okolicznych wzgórz czy miejscowości. Zachowało się wiele takich podań z okolic Krobi. Jadąc z Krobi w kierunku Chwałkowa, napotykamy na wzgórze nazywane niegdyś Babią Górą. Ta ciekawa nazwa wiąże się z pewną legendą. Według starych mieszkańców tego rejonu widywano tam często iluminowane pałace i piękne panny. Mimo iż zakrawało to na zjawisko wywołane przez moce piekielne, znalazł się śmiałek, który odważył się odwiedzić tajemnicze miejsce nocą. Ku wielkiemu zdziwieniu, przyjęło go kilka pięknych, młodych kobiet, zapraszając do wspólnej zabawy, jedzenia i picia. Szczególnie smaczne okazały się... ciasteczka! Zapobiegliwy młodzieniec wypakował sobie nimi kieszenie, by móc poczęstować później przyjaciół. Nagle jednak zakręciło mu się w głowie i stracił świadomość. Gdy oprzytomniał, nie było już ani pałacu, ani pięknych niewiast, w kieszeni natomiast znalazł... końskie odchody! Podobną nazwę, również związaną z niezwykłymi zjawiskami, nosi inne wzgórze położone niedaleko Krobi w kierunku Sułkowic - Łysa Góra. W księżycowe noce ludność widywała tutaj czarownice zlatujące się na sabat. Nie zachowała się jednak relacja śmiałka, który odważyłby się odwiedzić Łysą Górę podczas zlotu czarownic. Według najbardziej chyba znanego podania z okolic Krobi, na wzgórzu tym znajdował się niegdyś potężny zamek. Jego władca, pan możny, lecz skąpy, miał prześliczną córkę Dobruchnę. Ponieważ żal mu było wydawać talary na wiano dla jedynaczki, więził ją, odstraszając konkurentów. Wielu młodych rycerzy krążyło po okolicy, myśląc intensywnie, jak dostać się do Dobruchny - od tego właśnie powstała nazwa wsi Wymysłowo (od wymyślać). Znalazł się jednak wreszcie kandydat na męża, który odpowiadał skąpemu ojcu. Choć proszący o rękę był stary, a w poselstwie wysłał sławnego czarnoksiężnika Twardowskiego, to słynął z bogactwa i nie domagał się posagu. Tu jednak, jak to w typowym romansie bywa, pojawił się piękny, młody rycerz - Grabonóg. Zakochani uknuli intrygę: uśpili ziołami straże i ukradkiem wymknęli się z zamczyska. W pościg za nimi ruszył czarnoksiężnik Twardowski. W czasie ucieczki Dobruchna poprosiła, by ukryć się w jakimś domu - stąd później powstała nazwa wsi położonej w tym miejscu Domachowo (od w domu chować). Przebiegły czarownik jednak uparcie ścigał młodych kochanków. Szukali oni schronienia w małym kościółku przy lesie, (później las ten wyrąbano i powstała osada Rębowo), w końcu jednak postanowili jak najszybciej, na jednym koniu, przedostać się do siedziby rycerza. Więziona długo w ponurym zamku panna, rozglądała się zauroczona pięknem łąk. Szczególnie wspaniałe miejsce, pełne ziół, postanowiła nazwać Ziółkowem. Zły czarnoksiężnik czarami dwukrotnie ustawiał tuż przed pędzącym rumakiem Grobonoga drzewa, lecz Dobruchna zdążyła ostrzec ukochanego: "Uważaj, bo drzewo!". W ten sposób powstały nazwy dwóch wsi: Bodzewo i Bodzewko (od zawołania: bo drzewo). Wreszcie para uciekinierów ujrzała wyczekującego z karetą ojca Grabonoga. Dobruchna z wielkiej radości zeskoczyła z konia, zaczęła pląsy i tańce. Na pamiątkę tego spotkania miejsce to nazwano Tanecznicą. Tak zakończyła się ta romantyczna historia. Ile w niej prawdy? - nie wiadomo. Zamek na Łysej Górze z czasem popadł w ruinę, mury rozebrano. Ponoć jednak do dnia dzisiejszego można spotkać czarownice zlatujące się tam na sabat...Sabat krobskich czarownic w grafice Rafała Sroki




















    Dziewiętnastowieczna Krobia posiadała bardzo rozległe tereny. Do miasta należały obszary ciągnące się w kierunku Żychlewa, Chwałkowa i Pudliszek. Ziemie te jeszcze w XIX wieku zostały przejęte przez okolicznych dziedziców. Ciekawe są wydarzenia związane z utratą terenów przylegających do majątku właściciela Pudliszek - Pruskiego. Zajął on te obszary siłą, mimo zbrojnego oporu krobskich mieszczan. Nie obyło się bez rozlewu krwi. Ostatecznie jednak, przekupiony burmistrz Krobi, zgodził się podpisać w imieniu miasta akt zrzeczenia się spornych terenów, a nieświadomi ponoć niczego rajcy, wyrazili aprobatę. Ziemie owe po "separacji pruskiej", przeszły w posiadanie włościan z Pudliszek, natomiast majątek ziemski, sprzedany przez zięcia Pruskiego, przeszedł w obce, niepolskie władanie. Ów nieszczęśnik, winny rozlewu krwi pomiędzy rodakami, ukarany został w specyficzny sposób. Po dziś dzień objeżdża on na siwym koniu swoje granice, strasząc przypadkowych obserwatorów. Tereny ciągnące się z Krobi w kierunku Gostynia określano mianem Szubienica. Ta ciekawa nazwa sięga swym rodowodem w bardzo odległe czasy, kiedy Krobia była na tyle znacznym miastem, że posiadała mennicę i "prawo miecza". To ostatnie, czyli prawo utrzymywania kata, było bardzo ważne dla miasta. Podnosiło ono prestiż osady, jak i przynosiło dochody z racji wykonywania tutaj wyroków. Kata można było również wypożyczać za odpowiednią opłatą innym ośrodkom. Zdarzały się miasta, które nie chciały pożyczyć kata, gdyż... posiadały go tylko dla swoich obywateli! W Krobi, na polu w kierunku Gostynia, istniała szubienica katowska. Jeszcze w połowie XIX wieku w miejscu egzekucji wielu ludzi, znajdował się drewniany krzyż. Dziś trudno ustalić lokalizację tego miejsca. Skoro już wspomniano o akcesoriach kata, warto dodać, że przy kościele w Krobi znajdował się pręgierz. Nie był on jednak pospolitym słupem, do którego przywiązywano "ku hańbie" skazańców. Krobski pręgierz był rodzajem ruchomej klatki, w której po sumie zamykano "nieprawe panny"! Tereny na południe od Krobi, w kierunku Rawicza i Karca obfitowały niegdyś w zarośla i krzewy. W nich to właśnie miał siedlisko złośliwy i psotny skrzat Jaśko z Rogusza. Nie był to diablik groĄny, lecz mocno uprzykrzający się mieszkańcom: porywał kapelusze, pracującym dziewczętom utrudniał pracę w polu... Czasami przybierał postać ludzką (pięknego chłopca), czasem zwierzęcą (np. źrebaka), zdarzało się jednak, że straszył ludzi, będąc dla nich niewidoczny. Jego żarty były śmieszne, czasem jednak wręcz śmiertelnie niebezpieczne. Po uruchomieniu linii kolejowej psotny skrzat postanowił przestraszyć chłopa jadącego z jajami na targ. Przestraszone przez Jaśka konie zerwały uprząż i zostawiły furmankę na torach. Nadjeżdżający pociąg uderzył w wypakowany jajami wóz! Ponoć ludzie bardziej śmiali się z nieszczęśliwego woźnicy, niż mu współczuli - widok dużej ilości kurzych jaj na torach przedstawiał komiczny widok. Zdarzyło się również, że Jaśko z Rogusza przestraszył idącą zakonnicę. Przerażona niewiasta uciekała w tak szybkim tempie, że budziła sporą sensację mijanych ludzi. Po wykarczowaniu zarośli pod koniec XIX wieku, Jaśko przestał dręczyć przejeżdżających, chociaż i dziś ponoć może komuś spłatać figla. .

    Tajemniczy kościółek w Zakrzewie


    Zakrzewo leży kilka kilometrów od Krobi. Najstarsze wzmianki o kościele w tej wsi sięgają 1453 roku. Kiedy pierwszy drewniany obiekt uległ zniszczeniu, około 1610 r. postawiono nowy. Jak podaje siedemnastowieczna relacja, istniał wówczas kościół "nowo wystawiony, wewnątrz pięknymi malowidłami ozdobiony i w inne ornamenta opatrzony". W 1647 roku dobudowano murowaną kaplicę i zakrystię. Wojny szwedzkie zniszczyły sporą połać kraju. W 1728 roku istniejący drewniany kościółek obudowano wzmacniającą ściany konstrukcją szkieletową. Później postawiono także wieżę i wykonano polichromię, czyli malowidła na ścianach wewnątrz kościółka.
    Odwiedzających potrafi jednak zaskoczyć dopiero wnętrze tego małego, wiejskiego kościółka. Z zewnątrz urzekający swą jednobarwnością i prostotą, wewnątrz szokuje grą barw. Typowe dla drewnianej architektury ciemne wnętrze rozświetlone światłami żyrandoli i promieniami słonecznymi tworzy mistyczny nastrój. Deski ułożone są tutaj poziomo, a nie jak w warstwie zewnętrznej - pionowo.Zakrzewo
























    Prawie każdy centymetr wewnętrznych ścian pokryty jest polichromią. Osoba, która przekracza próg kościoła, nagle zostaje wprowadzona w świat barw. Ma się wrażenie, jakby odwiedziło się budowlę stworzoną z gigantycznych ikon. Promienie słoneczne, grające na kolorowych ścianach, wydobywają niesamowite kształty. Zadziwia trwałość tych malowideł. - Fachowcy, którzy oglądali te cudeńka, twierdzili, że musiało na to iść dużo jaj. Wtedy był to powszechny środek konserwujący - mówi ksiądz Mieczysław Czerwiński, proboszcz z Zakrzewa. Prawdopodobnie pod widoczną polichromią z 1728 roku znajduje się wcześniejsza - z XVII wieku. Barokowy ołtarz z centralną postacią patrona parafii- świętego Klemensa pozostaje w cieniu potęgi prostoty drewna, kolorów i gry świateł.
    Pielgrzymów przyciąga do Zakrzewa powstały około 1647 roku cudowny obraz Matki Bożej Pocieszenia. Przekaz mówi, że dzieci z Roszkówka chorowały na tyfus. - Jedna z matek wpadła na pomysł, by dziecko przywieść tutaj, bo mówiło się już wtedy o łaskach i obraz traktowany był w sposób szczególny - wyjaśnia ksiądz Czerwiński. - Kobieta położyła konające dziecko na schodach, stwierdzając, że już tylko pozostało się modlić. Po powrocie do domu nastąpiła nagła poprawa. Zaraza przestała trapić mieszkańców wsi - dodaje. Na pamiątkę tego wydarzenia corocznie rodzice przyjeżdżają pomodlić się do Zakrzewa.
    Obraz Matki Bożej Pocieszenia posiada wiele ciekawych cech artystycznych. Jest jednym z niewielu tego typu dzieł, na którym Matka Boska przedstawiona jest z warkoczem! Inną ciekawostką jest fakt, że właściwie nie wiadomo, kto i kiedy dokonał koronacji obrazu. Na cud zakrawa też jego ocalenie przed kradzieżą ze strony okupantów niemieckich i sowieckich. Obraz zasłaniany jest mniej wartościowym wizerunkiem Matki Boskiej Bolesnej zasuwającym właściwy obiekt kultu za pomocą kołowrotku. - Jeden z parafian po prostu przeciął linkę kołowrotka, odsłaniającego obraz. Hitlerowcy skradli wota. Nie zauważyli jednak obrazu - mówi ksiądz Czerwiński, pokazując związaną dziś na supeł linkę.
    Wspaniały kościółek do niedawna krył także tajemnicę. Gdy proboszczem był ksiądz Leon Kamiński, dokonano remontu posadzki kościoła. - Ksiądz Kamiński odkrył jakiś schodek, gdzie gromadziła się woda, zaczął drążyć i zauważył, że są to zasypane schody - opowiada dzisiejszy proboszcz, prowadząc do miejsca sensacyjnego odkrycia. Po podniesieniu klapę w podłodze widać małe, prowadzące w dół schodki. Co czuł ks. Kamińskiemu, gdy jako pierwszy miał możliwość podążać tędy w poszukiwaniu czegoś nietkniętego przez szereg lat? Schody nie są długie, lecz skręcone pod ostrym kątem - trzeba iść pochylonym, by nie uderzyć głową w pobielany sufit. Wreszcie odkryta krypta o wymiarach 30 - 40 metrów kwadratowych. Pod nogami chrzęści żwir.
    Zakrzewo


















    Sklepienie tej małej piwnicy łączy się podobnymi do gotyckich łukami. Mimo wybitego okna, nadal panuje tu wilgoć. - Ksiądz Kamiński, gdy zobaczył, że są tam zasypane schody, które prowadzą w dół, nawet nie czekał na przybycie specjalistów. Pobiegł po parafian, by pomogli odkopać i zobaczyć, co kryją podziemia - relacjonuje proboszcz. W krypcie znajdowały się wówczas, częściowo zniszczone upływem czasu, trumny i porozrzucane ludzkie szczątki. Czy trumny celowo rozwalono? Czy miejsce zostało splądrowane przez "hieny cmentarne"? Kiedy to mogło mieć miejsce, trudno określić. Jednak złodzieje cmentarni na pewno mogli liczyć na spory łup, jako że rodzina Zakrzewskich należała do bogatej szlachty wielkopolskiej. Źródła nie podają jednak żadnej wzmianki na temat tego ciekawego miejsca pochówku. Zastanawiające - dlaczego Zakrzewscy nie pozostawili tablicy upamiętniającej miejsce złożenia zwłok członków swojej rodziny, a wejście do krypty zasypano? Obecnie szczątki te złożone zostały w jednej trumnie, która znajduje się z prawej strony krypty. Odkrycie w Zakrzewie wywołało sporą sensację archeologiczną.
    Drewniany kościółek kryje jeszcze wiele zagadek. Dokładnie to my jeszcze nie wiemy, co kryje się pod kościołem. Ponoć jest jeszcze jedno wejście, tuż pod ołtarzem - mówi ksiądz Czerwiński. W tym miejscu można zobaczyć klapę w podłodze. Po jej podniesieniu widać, że gromadzi się tam woda. Może to oznaczać istnienie kolejnych podziemi również pod ołtarzem. Powinny one pochodzić z czasów, kiedy budowano pierwotny drewniany kościółek. Są więc kilkadziesiąt lat starsze od odkrytej już krypty. Kto był na tyle zasłużoną osobistością, by zapewnić sobie miejsce pochówku w centralnym punkcie kościoła, pod ołtarzem? Czyżby jeszcze jedna tajemnica czekała na rozwiązanie?
    Zagadka niezapisanej w źródłach krypty prowokuje do dalszych poszukiwań na terenie starego kościółka. Ksiądz Czerwiński zwrócił uwagę na różnicę pomiędzy wymiarem ściany barokowej kapliczki, gdzie znajduje się wnęka, a zakrystią, w której z tej strony umieszczona jest bardzo płytka wewnętrzna szafa. Czyżby coś uniemożliwiało wybudowanie głębszego zaplecza? Różnica wskazuje, że może tam istnieć skrytka lub małe pomieszczenie...

    Dziewiętnastowieczna bitwa pod Gostyniem


    Wydarzenia Wiosny Ludów na ziemiach polskich odbiły się szerokim echem na terenie powiatu gostyńskiego. Zamieszki, które rozpoczęły się 18 marca 1848 w Berlinie, szybko rozprzestrzeniły się w całej Europie. Hasła narodowościowe i liberalne znalazły zrozumienie u wielu narodów. W będącej pod zaborami Wielkopolsce, już w dwa dni później działacze poznańscy zawiązali polski Komitet Narodowy.
    Od początku w niepodległościowych działaniach brali udział gostyniacy. W skład Komitetu Narodowego wchodził między innymi póniejszy założyciel Kasyna Gostyńskiego,ziemianin z Goli Gustaw Potworowski. Inaczej niż w 1846 roku szansę powstania widzieli mieszkańcy naszego powiatu. Liczono szczególnie na to, że Wiosna Ludów jako dążenie nie tylko dotyczące ograniczenia władzy monarszej, ale też wyzwolenia narodów, znajdzie zrozumienie liberałów w Berlinie. Dlatego też z entuzjazmem przystąpiono do tworzenia miejscowych i powiatowych komitetów, straży bezpieczeństwa i oddziałów ochotniczych. Pierwszą osoba z terenu powiatu gostyńskiego, która rzuciła hasło niepodległości Polski był Mikołaj Węsierski z Podrzecza uczestnik powstania listopadowego. W pruskich zapiskach figuruje on jako "jeden z pierwszych buntowników". Władze pruskie zarzucały mu namawianie do dezercji z pruskiego wojska i wstąpienie do szeregów powstańczych. W skład gostyńskiego Komitetu Narodowego wchodziło 28 członków m. in.: Edmund Bojanowski, Jan Kulesza, Teofil Wilkoński, Antoni Koliński, Prot Budziszewski i Stanisław Błociszewski.
    Już 22 marca doszło do pierwszego starcia z wojskami pruskimi. Gostyniacy pod dowództwem Stanisława Błociszewskiego rozbroili kierujący się w kierunku Rawicza oddział rezerwistów. Być może był to sygnał dla niemieckiego dowództwa, że siły powstańców w gostyńskiem są na tyle znaczące, iż wymagają interwencji. Dowódca 18 pułku fizylierów hrabia Luttichau, stacjonujący wówczas w okolicy wsi Jerka, miał zamiar wysłać swe odziały w powrotną drogę do Śremu. Wzmożona aktywność gostyniaków zwróciła jednak na siebie uwagę naczelnego dowództwa, które wysłało rozkaz do pułkownika Luttichau. Miał on poprzez mjr. Müllera przywrócić w mieście stan rzeczy sprzed rewolucji. Müller ruszył więc w kierunku Gostynia, mając do dyspozycji 18. pułk fizylierów i 1. eskadrę 1. pułku ułanów. Oddział przeszedł przez Obrę pod Stankowem. Niemieckie wojsko maszerowało bardzo uciążliwą trasą - piaszczysta droga z kierunku Lubinia dała im się we znaki.
    Bitwa w grafice Rafałą Sroki





















    Około godziny drugiej po południu przednia straż pruska złożona z pierwszej eskadry ułańskiej znalazła się przy północnej granicy miasta. Dowodzący nią podporucznik von Willich podzielił swój pluton na cztery oddziały ( dwa składające się z pięciu i dwa z siedmiu koni). Ich celem było opanowanie dróg zmierzających do miasta od strony Piasków, Krzywinia, Ponieca i Leszna. Po rozdzieleniu swoich jednostek podporucznik pozostał sam na targowisku bydlęcym, które znajdowało się wówczas w północnej części miasta. Czekając na przybycie głównych sił pod dowództwem von Müllera, nie zdawał on sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa. Być może lekceważył determinację polskich powstańców, licząc, że mundur regularnego wojska pruskiego wystarczy, by opanować sytuację. Oczekujący samotnie na posiłki von Willich nagle zobaczył galopującego w jego kierunku uzbrojonego jeźdźca - przedstawiciela gostyńskich powstańców. "Przychodzi pan jako przyjaciel lub nieprzyjaciel?" - zapytał przybyły. Pruski porucznik dał wymijającą odpowiedź, polecając zwrócić się z tym pytaniem do swego dowódcy majora von Müllera. Jeździec, a był nim komendant powstańców (były oficer pruski) Leon Borek (w dokumentach występuje także jako Leon von Bork), nie uzyskawszy odpowiedzi, odjechał w kierunku śródmieścia. Gostyniacy zaczęli gorączkowo przygotowywać się do obrony i wznosić barykady. W tym czasie nadciągnęły oddziały pod dowództwem von Müllera. Teraz także pozostałe trzy plutony 1. eskadry ułanów były gotowe do uderzenia na miasto. Po raz drugi pojawił się wysłannik polskich powstańców, kiedy jednak próbowano go aresztować, rzucił się do ucieczki. Dogonił go i rozbroił podporucznik von Willich. Aresztowanie Leona Borka stało się hasłem do walki.
    Na wieść o wzięciu do niewoli komendanta powstańców rozpoczęto bić w dzwony. Na ich sygnał zaczęli się gromadzić powstańcy - kosynierzy. Większe ich zgrupowanie mogło stanowić zagrożenie dla oddziałów pruskich, dlatego też rotmistrz Studnitz stojący na czele 1.eskadry 1. pułku ułanów zdecydował się na natychmiastowe uderzenie i zajęcie miasta. Trzy plutony ułanów ruszyły z terenu targowiska w kierunku śródmieścia. Na ulicy Poznańskiej (dziś Kolejowa - okolice dawnej żydowskiej bożnicy -skrzyżowanie z Gawronami) wojska pruskie napotkały na swej drodze nieukończoną jeszcze barykadę. Po jej zajęciu Studnitz pozostawił tu jeden pluton, by powstrzymał zbliżających się kosynierów i z pozostałymi dwoma skierował się szybko w kierunku Rynku. Tutaj zastał grupę około dwudziestu powstańców bardzo jednak słabo uzbrojonych. Widząc przygniatającą przewagę wojsk pruskich, jeden z kosynierów, wyposażony jedynie w metalową sztabę, rzucił się na von Studnitza. Udało mu się chwycić go za nogę, nie powiodła się jednak próba ściągnięcia oficera z konia. Uderzony pałaszem w głowę powstaniec padł.
    W czasie, kiedy na gostyńskim Rynku dokonywano aresztowań zebranych tam kosynierów, do miasta wkraczała 10. kompania 18. pułku fizylierów. Przy wjeździe na ulicę Leszczyńską (dziś 1 Maja) wojska pruskie dostały się pod grad kul. Powstańcy strzelali z przyległych domów. Słabo uzbrojone polskie oddziały nie mogły jednak długo przeciwstawiać się regularnej armii pruskiej. Wkrótce, broniących się w budynkach powstańców, ujęto. 10. kompania dołączyła do oddziałów na Rynku. Niebawem zjawiły się tam również dwa plutony 12. kompanii 18. pułku fizylierów zajęte wcześniej opanowywaniem sytuacji w południowo zachodniej części miasta.
    Mimo że na Rynku była już silna grupa jednostek pruskich Polacy nie powstrzymali się od zbrojnego oporu. Trwał nieprzerwany ostrzał z okien budynku szkolnego, probostwa oraz dzwonnicy kościelnej. Strategiczne położenie tych punktów oporu zmusiło pruskie dowództwo do podjęcia natychmiastowych działań. W kierunku szkoły i fary ruszyły dwa plutony 10. kompanii. I tutaj broniący się Polacy musieli ulec przewadze regularnej armii. Prusacy zaaresztowali powstańców, biorąc do niewoli m. in. księdza proboszcza. Pozostał jeszcze jeden punkt oporu - klasztor ojców Filipinów. Na Świętą Górę ruszyła część kompanii 18. pułku fizylierów. Po krótkiej walce bazylika znalazła się w pruskich rękach. Zarekwirowano znajdujący się tu magazyn broni i aresztowano dwóch księży. Walki o klasztor były ostatnim aktem bitwy gostyńskiej. Wiadomo jednak, że ludność zaatakowała odziały pruskie także na targowisku. Prawdopodobnie z powodu braku innego uzbrojenia Gostyniacy zaatakowali kamieniami stojący tam w rezerwie pruski szwadron. W odpowiedzi wojsko rozstrzelało dwóch powstańców. W podobny sposób Polacy zaatakowali i ostrzelali patrol zmierzający od strony Leszna. Ta ostatnia relacja nie jest jednak w pełni wiarygodna.
    W czasie starć w Gostyniu zginęło 6 powstańców, a trzydziestu odniosło rany. Według pruskiej notatki urzędowej strona polska poniosła straty: 9 zabitych, 31 rannych i 64 aresztowanych. Zachowały się nazwiska poległych: Franciszek Białoszewski, Marcin Kąkolewski, Antoni Kwaśniewski, Adam Łupczyński, Nepomucen Rembowski i Jan Samolewski. Wojska pruskie przetrząsnęły miasto w poszukiwaniu składów broni, rabując przy okazji wiele domostw. Nie oszczędzono także gostyńskiej fary. Kościół był - jak pisze w liście Karolina Mycielska - " (...) przetrząśnięty przez dzikie żołdactwo, które paliło tytoń i wrzeszczało". Kiedy nie znaleźli oni broni, dokonali profanacji grobów, rabując wartościowe rzeczy. Wśród aresztowanych znaleźli się dwaj zakonnicy i proboszcz Ostrowski. Jeńców odstawiono najpierw do Śremu, a później do Poznania. Jak podkreślano w zachowanych wspomnieniach z tego okresu, prowadzono ich "wśród wyzwisk i szturchańców". Bolesne jest jednak to, że- jak przekazał we wspomnieniach synowi jeden z uczestników Wiosny Ludów Józef Ciążyński: "W Śremie, na moście, ludność niemiecka i żydowska na aresztantów, skutych w kajdany pluła i rzucała im w oczy piasek". Dla przedstawicieli tych mniejszości narodowych powstańcy byli zagrożeniem, buntownikami chcącymi oderwać fragment "ich" ziem i utworzyć własne państwo. Dla Polaków pozostaje smutne, że nie wszystkich rodaków stać było wówczas na patriotyzm. Pewną część wojska pruskiego stanowili nasi rodacy z okolic Rawicza, a nawet Gostynia. Dwóch z nich nawet prowadziło aresztowanego proboszcza Ostrowskiego do siedziby pruskiego sztabu w Strzelnicy. Po drodze, wykorzystując niechęć protestanckich Prusaków do katolicyzmu, znęcali się oni nad księdzem. Zszokowany proboszcz zwrócił się do jednego z nich - Dziecko, przecież ja cię chrzciłem! W odpowiedzi otrzymał uderzenie kolbą karabinu i odpowiedź - Teraz ja cię chrzczę! Oczywiście, gostyniacy ci nie znaleźli się w armii pruskiej jako ochotnicy, lecz z poboru. Mogli jednak, tak jak np. Józef Ciążyński, zdezerterować i przyłączyć się do powstańców walczących pod Książem. Na szczęście takich pozytywnych przypadków patriotyzmu było więcej. Ogółem, na terenie powiatu gostyńskiego władze pruskie udowodniły udział w Wiośnie Ludów około 80 osobom. Szczególnie wyróżniły się tu miasta Gostyń i Krobia oraz wsie Domachowo i Kosowo. .

    Forsa z herbami miast powiatu


    Pierwsza wojna światowa 1914 -1918 mocno nadszarpnęła gospodarką walczących państw. Powiat gostyński (wówczas krobski) znajdował się od 1793 roku pod zaborem pruskim. Biorące udział w wojnie państwa zaborcze często ograniczały produkcję bilonu z uwagi na ciągłe braki metali potrzebnych w przemyśle militarnym. Aby temu zaradzić, władze samorządowe wydawały lokalne pieniądze zastępcze. Byłe one ważne najczęściej przez określony czas i na niewielkim terytorium. Jednak niektóre banknoty wydawane przez Radę Miejską Gostynia miały nieograniczony zasięg terytorialny.
    Już na początku pierwszej wojny światowej, jeszcze zanim doszło do wielkich operacji militarnych, władze Gostynia zadecydowały o pierwszej emisji "miejskiego pieniądza". Wydane w sierpniu 1914 roku bony miały nominały: 25 Pfg. (fenig), 50 Pfg. 1 M (marka), 2 M, 3M, 5M, 10M i 20M. Tak więc obok pieniędzy z wizerunkiem niemieckiego cesarza, można było płacić "papierem" z napisem Gostyn. Miały one zastępować bilon, a nie banknoty niemieckie. Nie było więc potrzeby produkcji bonów o wartościach powyżej 20 M. Bony miejskie drukowano w drukarni Emila Kozynowskiego w Gostyniu. W zależności od nominału, były one koloru różowego, białego lub jasnozielonego. Wszystkie gostyńskie banknoty miały ten sam wymiar: 80 x 30 mm. W połowie grudnia 1914 wycofano je jednak z obiegu. Nie znamy dziś powodów tej decyzji. Być może wygrywające na froncie wschodnim Niemcy początkowo nie były zmuszone do ograniczeń w produkcji bilonu. Nie zachowały się żadne wzmianki na temat prób fałszowania miejskich bonów pierwszej emisji.
    Planując wojnę, dowództwo w Berlinie liczyło na szybką, "błyskawiczną" operację militarną. Blitzkrieg (niem. wojna błyskawiczna) zamienił się jednak w wojnę pozycyjną żołnierzy w okopach. Gospodarka walczących państw miała spore problemy z utrzymaniem ciężaru militarnych obciążeń. Przedłużająca się wojna zmusiła więc państwo niemieckie do kolejnego ograniczenia produkcji pieniędzy, co z kolei spowodowało kolejne wydania gostyńskich bonów w kwietniu i czerwcu 1917 roku ( 20 i 50 Pfg.). Obydwie emisje różniły się wyglądem jak i wymiarem. Bony z kwietnia przypominały rozmiarami te pierwsze z 1914 (różnice 2 mm), natomiast puszczone w obieg w czerwcu różniły się zasadniczo - 70 x 50 mm. Zmieniły się również kolory: tym razem wykorzystano odpowiednio: niebieski dla 20 Pfg. oraz żółty dla 50 Pfg. Ten widoczny przykład załamania się niemieckiej gospodarki mógł być iskrą nadziei w sercach gostyniaków czekających na klęskę państw centralnych. Obok papierowych substytutów niemieckich marek, w 1917 roku pojawiły się także monety. Bardzo interesująca była emisja pieniędzy zastępczych z marca 1917 roku. Tym razem na rynek trafiły cynkowe i żelazne monety o nominałach 5, 10 i 50 Pfg. Wymiarami zbliżone były do dzisiejszych monet 2 i 5 złotowych. Najmniejsza - pięciofenigówka miała średnicę 19,3, natomiast pół marki - 25,5 mm. Po raz pierwszy też na wydawanych na naszym terenie metalowych pieniądzach pojawił się herb miasta. Charakterystyczne wieżyczki - herb Gostynia - umieszczone były na awersie monety. Zlecenie na wykonanie monet nie otrzymała jednak żadna z gostyńskich firm. Być może próbowano w ten sposób zapewnić jak najmniej strat przy produkcji związanych z wynoszeniem "blaszaków" z terenu fabryki. Pierwsze monety z herbem Gostynia wykonywała firma Lauer z Norymbergii. Wkrótce okazało się jednak, że zarówno wersja cynkowa jak i żelazna były fałszowane. Monet tych nie podrabiano dla celów masowych! Fałszowano je na terenie Niemiec, sprzedając na potrzeby szybko powstającego kolekcjonerskiego rynku! Jeszcze w czasie trwania wojny znaleziono winnego i skazano go na 2 lata wiezienia. Monety z herbem Gostynia funkcjonowały na rynku aż do 1919 roku.
    Ostatnią niemiecką emisję pieniędzy wypuszczono na jedenaście dni przed zakończeniem wojny. Mimo iż Cesarstwo chyliło się ku upadkowi, niemieccy żołnierze nadal okupowali spore tereny na wschodzie Europy i 1 listopada 1918 roku wydano kolejną emisję banknotów.





















    O skali gospodarczych problemów Rzeszy Niemieckiej może świadczyć fakt, iż mimo dalszego funkcjonowania na rynku "blaszaków miejskich", konieczna stała się emisja kolejnych bonów: od 0,50 do 20 marek. Tym razem drukowano je dwustronnie, na białym papierze ze znakiem wodnym w drukarni Ostdeutsche Buchdruckerei u. Verlagsanstl w Poznaniu. Podobnie jak wszystkie dotychczasowe emisje, wydane były w języku niemieckim, najczęściej z podpisem: "Magistrat der Kreisstadt Gostyn".
    Długo trzeba było czekać na pierwsze bony miejskie w języku polskim. Mimo iż już 30 paĄdziernika 1917 roku Przewodniczący Rady Miejskiej Gostynia Roman Sura zgłosił wniosek o emisję banknotów miejskich, zrealizowano go dopiero po dwóch latach. Drukowane były dwustronnie, w języku polskim, na grubym, białym papierze. Wydano wartości: 5, 10, 20 i 50mk (marek polskich). Bony wykonywała firma p. Kaczmarka z Gostynia. Na banknotach można zidentyfikować podpisy gostyńskich działaczy: Bronisław Pruski, Franciszek Męczarski, Czesława Gładysz i Adam Eitner. Na rynku finansowym funkcjonowały także żetony wydane przez cukrownię "Gostyń" (ZUKERFABRIK/GOSTYN) oraz Bank Pożyczkowy.

    Również inne miasta powiatu zmuszone były wydawać własne pieniądze. Dwukrotnie emitowano zastępcze pieniądze w Poniecu: w 1914 i 1917 roku. Pierwsza emisja została wykonana została techniką hektografii, tzn. odręcznie napisany tekst był póĄniej powielany, a numery i nominały dopisywane. Na tych banknotach umieszczony był herb miasta. Zasięg ważności określony był na 15 km od miasta go wydającego. Na jednej z emisji popełniono najprawdopodobniej jednak błąd, wpisując zamiast 15 aż 50 km!
    Inny rodzaj banknotów z terenu powiatu gostyńskiego posiadał stempel MAGISTRAT DER STADT//*KROBEN*. Były to oczywiście pieniądze wydane przez władze samorządowe Krobi. Dwukrotnie zrealizowano tutaj emisję w języku niemieckim: w 1914 i 1917. Miały one wartość od 10 Pfg. do 3 M. Bony drukowano na perforowanej taśmie. Pośrodku pieczęci znajdował się herb miasta. Do trzeciej emisji pieniędzy zastępczych doszło już w wolnej Polsce - 1 stycznia 1920 roku. Były to banknoty o nominałach od 1 do 20 marek polskich. Pod stemplem Magistratu podpisy składali: Pawlicki, Świtalski i Piko.
    Drukarnia Kozynowskiego w Gostyniu przygotowywała emisję pieniędzy zastępczych także dla innych ośrodków. Taka sytuacja w przypadku Piasków (wówczas Sandberg) po raz pierwszy miała miejsce w 1914 roku. Banknoty o nominałach od 0,5 do 5 marek drukowano tu na żółtozielonym papierze ze znakiem wodnym w formie napisu: PAPIERFABRIK SAKRAU NORMAL.

    Również tylko raz miała miejsce emisja bonów w Pogorzeli i Borku. Banknoty z herbem miasta i napisem DER MAGISTRAT // ZU POGORZELA wydano w 1914 roku. Były one wykonywane ręcznie. W zbiorach kolekcjonerskich znajduje się około 35 sztuk różnych odmian pieniędzy zastępczych z Pogorzeli. Z tego samego roku pochodzą też jednostronne bony z pieczątką Magistratu miasta Borek. Piędziesięciofenigówki miały druk brązowy, 1M - czarny, natomiast dla wyższych nominałów, zarówno kolor druku jak i papieru jest nie znany.

    Dziś kartoniki z pieczęciami magistratów miast powiatu gostyńskiego wydają się nie mieć większego znaczenia. Stanowią one jednak nie tylko wartościowy dokument historyczny, lecz również cenny nabytek dla kolekcjonerów krajowych i zagranicznych. Ceny bonów miejskich wahają się od zaledwie paru złotych do (w przypadku unikatów) setek marek. Często kolekcjonerom nie wystarcza posiadanie egzemplarza z każdej emisji. Potrafią oni poszukiwać banknotu z tą samą datą, nominałem, różniącego się od posiadanego przez nich... podpisem lub wyciętymi "ząbkami" na brzegach banknotu! Dla mieszkańców jest on jednak z pewnością kawałkiem historii ich małej ojczyzny. .

    Gostyńskie potyczki z zaborcą


    Po drugim rozbiorze Polski w 1793 roku, ziemia gostyńska znalazła się pod panowaniem pruskim. Walka z germanizacją tych terenów miała wiele aspektów. Powszechnie znana jest rola Kasyna Gostyńskiego, pierwszej instytucji tego typu bazującej na programie pracy organicznej. Walka z zaborcą przybierała jednak różne formy.
    Mimo iż powstanie styczniowe nie objęło swym zasięgiem Wielkopolski, wzięło w nim udział wielu ochotników z zaboru pruskiego. Tajnym komisarzem wojennym na teren gostyńskiego został najpierw Stanisław Błociszewski, a po nim ksiądz proboszcz Szymon Radecki. Około 61 mieszkańców obecnego powiatu wzięło udział w narodowym zrywie. Walczyli oni w oddziałach gen. Edmunda Taczanowskiego oraz Younga de Blankenheim. Przeprowadzono także zbiórkę pieniędzy na rzecz powstania.

    W 1864 roku Gostyń był na ustach sporej części Polaków zaangażowanych w Wielkopolsce w sprawę narodową. W lutym tego roku władze pruskie aresztowały jednego z najwybitniejszych dowódców powstania - generała Michała Heidenreicha. Walczył on pod pseudonimem Kruk w bitwach pod Kanią Wolą, Chruścieliną i Życzynem. Po klęsce pod Fajsławicami 24 sierpnia 1863 roku, gen. Kruk schronił się w Chociszewie u hr. Teodora Mycielskiego. Warto dodać, że syn hrabiego - Ludwik poległ w czasie powstania w bitwie pod Bojanówką. Legitymując się austriackim paszportem, generał Kruk ukrywał się w gostyńskiem pod nazwiskiem Hauser. Dla policji pruskiej jego obecność w znanym z patriotycznych sympatii domu Mycielskich była bardzo podejrzana. Generała aresztowano i odwieziono na posterunek w Gostyniu. Mimo iż władze pruskie nie potrafiły udowodnić, że zatrzymany posługuje się fałszywym paszportem, postanowiły odstawić go 11 marca 1864 roku do Poznania.

    Patrioci gostyńscy postanowili uwolnić generała. Powiadomiony o planach Heidenreich "zachorował", by odwlec termin transportu do Poznania. Wtajemniczony w spisek lekarz żydowskiego pochodzenia, dr Wachtel zalecił pacjentowi codzienne, długie spacery. Od tej pory generał odbywał przechadzki pilnowany przez Prusaków. Ustalona trasa wiodła w kierunku klasztoru na Głogówku.

    14 marca około południa, gen. Kruk w towarzystwie eskortującego go żołnierza, zgodnie z zaleceniami lekarza, zażywał świeżego, wiosennego powietrza. Nagle, tuż przy oberży klasztornej "(...) zatrzymuje się obok niego jakaś bryczka parokonna, dwóch panów zeskakuje, z których jeden sadza więĄnia na swoim miejscu, drugi przytrzymuje żołnierza herkulesową dłonią i broń mu odbiera." Wobec tak brawurowo przeprowadzonej akcji eskortujący Prusak był bezradny. Wyładował on swoją złość tłukąc pałaszem szyby w oknach mieszkającej w pobliskim czworaku wdowy. Chociaż za uciekinierami natychmiast ruszyła w pogoń kompania stacjonującego w Gostyniu wojska, generała Kruka nie złapano. Według innej relacji, bazującej na wspomnieniach mieszkańców Gostynia, a spisanej w okresie międzywojennym przez Władysława Stachowskiego, Hipolit Gryczyński oraz urzędnik z Czajkowa Jadomski oczekiwali na spacerującego więźnia ukryci w przydrożnym rowie. Żołnierza unieszkodliwiono rzucając mu w oczy tabakę lub piasek. Przygotowana bryczka czekała na zapleczu oberży. W napadzie uczestniczyli także Hipolit Dabiński oraz krawiec Wielamowski. Prawdopodobnie w przygotowaniach do porwania, oprócz dr Wachtela, brali udział Bronikowski z Belęcina oraz wikariusz gostyński ksiądz Włodzimierz Krzyżanowski.

    Po brawurowej ucieczce gen. Kruka, na Gostyń spadły represje. Zwiększono kontygent stacjonujących wojsk pruskich, zajmując na ich potrzeby drugi budynek. Kierujący pościgiem porucznik Tieg zarządził dwukrotną rewizję wsi Smogorzewo. Nie znaleziono dowodów na udział w przygotowaniu ucieczki Kruka, jednak aresztowano rządcę, pisarza oraz trzy znajdujące się przypadkowo we wsi osoby. Wkrótce zatrzymano także sprawców ucieczki, którzy nie przyznali się do winy. Policji pruskiej brakowało zaś dowodów. Żołnierz, który eskortował gen. Kruka zeznał, że w czasie walki z napastnikami poważnie... ugryzł jednego z nich! Ranę znaleziono u Gryczyńskiego. Tu jednak w obronie oskarżone wystąpił Niemiec Francke, który stwierdził, że Gryczyński skaleczył się przy naprawianiu płotu. Aresztowano również Hipolita Dabińskiego. Zatrzymanym nie udowodniono winy. Warunki aresztu odbiły się jednak na zdrowiu Gryczyńskiego, który zmarł wkrótce po jego opuszczeniu.
    Udział mieszkańców naszego powiatu w powstaniu styczniowym oraz brawurowe uwolnienie aresztowanego generała nie było jedynymi oznakami patriotyzmu. Zaangażowanie gostyniaków w sprawy narodowe dało o sobie znać już trzy lata przed wybuchem powstania. Walka z zaborcami przybierała różne postaci.

    Rok 1861 to czas wrzenia w zaborze rosyjskim, ale nie tylko na ziemiach Kongresówki przygotowywano się do walki z zaborcami. W Gostyniu młodzież zbierała się wieczorami i dyskutowała o klęskach Rosji w wojnie krymskiej, o szansach na niepodległość. Spotkania odbywały się często w miejscowym browarze.Rys. Rafał Sroka
























    Młodzi gostyniacy ze szczególną niechęcią odnosili się do widniejącego na budynku sądu symbolu pruskiej okupacji - czarnego orła. Przeciwko temu wizerunkowi zawiązano spisek. Tu warto przytoczyć fragment tytułu raportu Kriebera, członka krobskiego objazdu Krotoszyńskiej Komendy Obwodowej 5-tej Brygady Żandarmerii dotyczącego tej sprawy: "Doniesienie o zasmarowaniu pruskiego orła na budynku tutejszej Królewskiej Powiatowej Deputacji Sądowej czerwoną farbą i zanieczyszczenie zewnętrznych drzwi i orła przy tutejszym domu magistrackiego kałem ludzkim". Widać farby zabrakło!
    Wobec tak bezczelnego potraktowania pruskiej świętości, władze przystąpiły do szczegółowych czynności śledczych. Chociaż ślady farby prowadziły do cukiernika Leopolda Barwickiego, zarówno jego przesłuchanie, jak i pracownic: Katarzyny Schram i Jadwigi Bazałkówny z Lipia, nie wniosły do sprawy nowych faktów. Wobec braku dowodów sprawę zamknięto.
    Akcja gostyńskich spiskowców była na tyle skuteczna, że w 1863 roku orzeł pruski nadal nie wisiał na budynku magistratu, co zauważał zgorszony tym faktem pruski oficer. Po jego interwencji w sprawie czarnego, pruskiego orła, wyjaśniono, że stan taki istnieje już "(...) dłuższem czasem, ponieważ zanieczyszczono go kałem". Władzom zaborczym nigdy nie udało się znaleĄć sprawców czynu. A byli nimi piwowar Jan Borowicz, bednarz Walenty Borowicz, Józef Kiżwalter, Walenty Klupś i Koprowiak. Plan skalania godła państwowego zaborcy powstał podczas spotkań w gostyńskim browarze. Józef Kiżwalter stał "na czatach", podczas gdy pozostała czwórka dokonywała skutecznej "profanacji" pruskiego symbolu okupacji Polski.
    Germanizacja miała na celu całkowite zniszczenie polskości. Szczególną rolę odgrywało szkolnictwo. Na przełomie XIX i XX wieku, w całkowicie zgermanizowanych szkołach, język polski jako wykładowy, zachował się jedynie na lekcjach religii. Gostyń - ul. Świętego Ducha




















    W 1901 roku zniesiono jednak i ten "przywilej". W całej Europie słynny był strajk dzieci wrzesińskich. Gostyńskie nie pozostało na uboczu. Już 21 kwietnia 1901 roku w sali Bractwa Kurkowego odbyło się zebranie w sprawie walki o nauczanie religii w języku polskim. Miało wziąć w nim udział prawie 1000 osób. Przemawiali: Józef Woziwodzki, Michał Dabiński, Wawrzyn Kolendowicz, Franciszek Konieczny. Ksiądz proboszcz Emil Jackowski był prawdopodobnie, autorem założeń programowych wygłaszanych mów i uczestniczył w rozdawaniu ulotek. -Gdy tak się patrzy na te chmary dzieci polskich do szkoły idących i wie się, co tę dziatwę czeka, te tortury, wpajanie im obcego języka w sposób tresury małp i papug, to serce boleje i łzy mimo woli do ócz się cisną z powodu krzywdy niewinnej dziatwy - przemawiał Dabiński. W trakcie wypowiedzi Koniecznego, który podkreślał, że język polski wyrzucono z urzędów, sądów i szkól, zebranie przerwał komisarz policji Augustini. Organizatorom wiecu wytoczono sprawę sądową.
    Gostyniacy postanowili, że nie pozwolą uczyć się swoim dzieciom religii po niemiecku i nie kupią nowych podręczników do tego przedmiotu. Władze pruskie, przewidując takie postępowanie rozdały niemieckie katechizmy za darmo! Tu jednak dała o sobie znać hardość i duma narodowa Polaków. Postanowiono na pierwszej lekcji zwrócić wszystkie niemiecki podręczniki do religii. - Gdy nauczyciel wszedł do klasy, powstał szum i trzy stosy książek ułożyliśmy na katedrze - pisze we wspomnieniach ze strajku Mieczysław Hejnowicz, później szef Stronnictwa Narodowego w Gostyniu. - Od tej pory zaczęły się szykany i prześladowania nas wszystkich przez nauczycieli i władze szkolne - czytamy dalej. W strajku oprócz uczniów wyższych klas szkoły powszechnej uczestniczyły także uczennice szkoły dla dziewcząt. Sześcioklasowa szkoła elementarna mieściła się wówczas w budynku dzisiejszej Szkoły Podstawowej Nr 1. Strajkiem kierowali Józef Woziwodzki oraz Franciszek Konieczny. Niemieccy nauczyciele stosowali najróżniejsze kary. Szczególnym okrucieństwem wyróżniała się nauczycielka Grabsch oraz nauczyciel religii Adolf Schilla. Kierownik szkoły Adam Schmidt traktowany był przez uczniów jako "umiarkowany i wyrozumiały". Najdłużej, ponad pół roku wytrwali: Józef Kaniewski, Wacław Kramer i Mieczysław Hejnowicz. Warto przytoczyć tu relację tego ostatniego uczestnika strajku. -Każda lekcja religii zaczynała się stale w ten sposób, że nauczyciel Schilla, wchodząc do klasy krzyczał: "Hejnowicz, hast du was gelern?" - "Nein". - "Warum nicht?" - "Mutter lässt mich nicht" - "Raus!"- "Kramer, hast du was gelernt?"- "Nein"- "Warum nicht?"- "Vater lässt mich nicht!" - "Raus!" I wtenczas bił nas trzciną po rękach, plecach, głowie. Ustawiał nas twarzą tuż przy tablicy, która wisiała na ścianie. Raz po raz przechodząc, uderzał nas pięścią w kark tak, że czoła rozbijaliśmy o tablicę. Pamiętam jeszcze, że raz zostałem tak silnie uderzony pięścią z twardym pierścionkiem przez nauczyciela Schillę w głowę żem ogłuchł i z przerażeniem uciekł z klasy do domu - wspomina. Stosowano także kary pisemne, na przykład zmuszono w ramach pracy domowej do napisania 400 lub 600 razy: "Du sollst in der Schule Religion lernen" (Ty musisz uczyć się religii w szkole). Strajkujących uczniów po skończonej nauce czekała jeszcze tzw. "koza", czyli przymusowe, przebywanie w szkole "pod okiem" dyżurującego nauczyciela.

    Po pięciu latach strajk uczniów protestujących przeciwko nauce religii w języku niemieckim wybuchł na nowo. W proteście wzięły udział uczennice starszych klas szkoły żeńskiej oraz chłopcy ze szkoły powszechnej. Tajne centrum informacyjne, gdzie zbierano opisy przypadków nadużywania przemocy przez niemieckich nauczycieli znajdowało się w sklepie Józefa Woziwodzkiego. Po odpowiednim zredagowaniu przesyłano je w formie urzędowych skarg do władz szkolnych. Organizowano również wiece, na których informowano o brutalności nauczycieli wobec strajkujących dzieci. Znany był fakt pobicia ucznia, w wyniku którego stracił on dwa zęby! Władze szkolne zastosowały też wydalenie ze szkoły najbardziej "buntowniczych" uczennic: Heleny Benkiel, Heleny Czwojdzińskiej, Marii Czwojdzińskiej, Heleny Kosowicz, Anieli Krupczynskiej, Jadwigi Krzykowskiej, Marii Marcinkowskiej, Heleny Müller, Marii Samolewskiej, Marii Sobrowskiej, Teresy Sombrowskiej i Józefy Tomaszewskiej. Dzieci z polskich rodzin uczęszczały wówczas na lekcje religii organizowane przez ks. proboszcz Jackowskiego. Podobne strajki wybuchły w Krobi, Szelejewie, Poniecu i Borku.

    Druga połowa XIX wieku na naszych ziemiach to walka z polityką Ottona von Bismarcka zmierzającego do całkowitego zniemczenia żywiołu polskiego na terenie Wielkopolski. Szczególną rolę pełnił tutaj kler katolicki, będący w opozycji wobec pruskiej władzy. Określenie Polak - katolik miało na terenie Wielkopolski inny wydĄwięk niż w np. zaborze austriackim. Bismarck rozumiał, jakie wówczas znaczenie w utrzymaniu polskości spełniało podkreślanie religijnej odrębności, wobec protestanckiego państwa pruskiego. Uderzenie władz pruskich skierowano więc w duchowieństwo: zakazywano działalności duszpasterskiej, rewidowano plebanie w poszukiwaniu patriotycznych kazań, aresztowano księży i zakonników.
    Zachowały się wspomnienia mieszkańca Kosowa Józefa Gano na temat walki o możliwość odprawiania nabożeństw w parafii starogostyńskiej. Po śmierci proboszcza Władysława Wojciechowskiego, władze pruskie nie wyraziły zgody na objęcie tej funkcji przez księdza wikariusza Antoniego Kinowskiego. Duchowny nie uległ jednak zakazom władzy świeckiej, dalej odprawiając nabożeństwa. W marcu 1874 roku został aresztowany przez żandarmów pruskich. Ksiądz otrzymał wyrok 11 miesięcy więzienia i zakaz pobytu na terenie powiatu krobskiego. Wyrok nie złamał księdza. Mieszkańcy Gostynia Starego gorąco przywitali wracającego z pruskiego więzienia Kinowskiego. "Gdy wreszcie o ósmej na wieczór ukazał się pojazd, uszykowali się wszyscy na końcu wsi, jeden z nich powitał go w krótkiej przemowie, i wśród tryumfu prowadzili go przez całą wieś oświetloną. Nawet w najuboższej chatce nie było okienka, które by nie było oświetlone na cześć przybywającego(...) - czytamy we wspomnieniach Józefa Gano. Po wyjściu z więzienia, ks. Kinowski jako członek Związku Misyjnego Kleru, wrócił na teren parafii starogostyńskiej odprawiając msze w każdym nadającym się do tego celu miejscu m. in. w dworkach okolicznej szlachty w Goli, Kosowie i Dusinie. Żandarmi często przeprowadzali akcje mające na celu wykrycie niepokornego duchownego. Zdarzało się, że ksiądz musiał szukać schronienia w... opuszczonym do studni wiadrze. Innym razem, ukrywając się przed pruską policją, był zmuszony spędzić kilka godzin, przy silnym, mroźnym wietrze na wysokiej sośnie.
    Wakat na stanowisku proboszcza parafii starogostyńskiej, spowodował wiele komplikacji. Ponieważ władze pruskie osadziły na majątku proboszczowskim komisarza Rudolpha, dziedzic Goli Bronisław Potworowski początkowo odmówił wydawania pruskiemu komisarzowi zboża, które jako przypisane meszne powinien odstawić do parafii starogostyńskiej. Po wyroku sądu pruskiego, oczywiście na korzyść pruskiego komisarza, Potworowski postanowił uregulować sporne meszne. Na skutek złej woli władz pruskich 6 października 1875 roku został aresztowany. Mimo iż wkrótce wypuszczono go, sprawa opłat na rzecz pruskiego zarządcy probostwa starogostyńskiego nie została ostatecznie załatwiona. Poszukiwania ks. Kinowskiego często odbywały się w dworach okolicznego ziemniaństwa. Kilkakrotne rewizje odbywały się u Kurnatowskich w Dusinie. Żandarmi szczegółowo przeszukiwali także każdy z domów gospodarzy. Podczas rewizji w dniu 24 maja 1876 roku we wsiach Dusina i Pożegowo, w jednym z domów, dokonujący przeszukania znaleźli leżącego w łóżku zmarłego. W tej sytuacji sprawdzono nawet znajdującą się w sąsiednim pomieszczeniu trumnę, przypuszczając, że tam ukrywać się może ksiądz Kinowski!
    Władze pruskie wypowiedziały walkę społeczności Gostynia Starego. Ponieważ nie mogły ująć księdza Kinowskiego, zarzut współpracy z poszukiwanym duszpasterzem przedstawiono sołtysowi wsi - Leonardowi Maćkowiakowi. -"Dowiedziawszy się, że sołtys nie spełnia swoich obowiązków, przeciwnie działa odwrotnie, przysłano dwóch żandarmów po ojca, a gdy ojciec wrócił z pola, okuli go w kajdany, nie pozwalając mu się przebrać ani pożegnać z żoną i dziećmi, przywiązali do konia i tak zaprowadzili do Gostynia - czytamy we wspomnieniach Stanisława Maćkowiaka. Po dwutygodniowym pobycie w areszcie, sołtysa zwolniono po złożeniu 2000 talarów kaucji złożonych przez Potworowskich. Sprawa sądowa odbyła się 12 czerwca 1877 roku. Dzięki wspaniałej obronie adwokata Pohla, gostyński sąd uniewinnił Maćkowiaka. Prokurator żądający kary 100 marek lub 20 dni więzienia, wniósł apelację do sądu wyższej instancji, który jednak podtrzymał uniewinniający wyrok. Na skutek ponownej apelacji, sprawa starogostyńskiego sołtysa trafiła przed senat kryminalny najwyższego trybunału w Berlinie! 22 maja 1878 roku anulował on poprzednie wyroki, przekazując sprawę sądowi apelacyjnemu we Frankfurcie (lub też według relacji syna oskarżonego w Lipsku). Ostatecznie sprawę Maćkowiaka rozpatrzył Sąd Przysięgłych w Poznaniu. Ze Starego Gostynia przybyło aż 38 świadków - nie wszyscy jednak zeznawali jednakowo. Tym razem zapadł wyrok skazujący. Sołtysa skazano na miesiąc więzienia i 700 talarów kary (sumę tę pokryli Potworowscy).
    Złapanie księdza Kinowskiego stało się chyba dla gostyńskich żandarmów sprawą honoru. Zasadzkę urządzono w nocy z 7 na 8 lipca 1877 roku. Według spisanej relacji Józefa Gano "(...) jednej niedzieli przyjechało o północy kilku żandarmów z komisarzem na czele, powózkę zostawili w boru, a sami ukryli się na cmentarzu. Ks. Kinowski, nie przeczuwając nic złego, idzie o 8-mej godzinie do kościoła, a tu żandarmi za nim. Ks. Kinowski był młodym, przeskoczył zatem mur cmentarny i byłby im uciekł, gdyby mu nie spadł kapelusz z głowy". Księdza zatrzymano i odwieziono do Gostynia. Tu zgromadzony tłum miał zamiar odbić aresztowanego. Nie chcąc jednak rozlewu krwi ks. Kinowski poprosił o rozejście się i modlitwę.
    Księdza Kinowskiego oskarżono o "nieprawne" wykonywanie funkcji kapłańskich w 76 wypadkach! Głównym materiałem dowodowym było 117 kazań spisanych przez księdza. Tym razem Kinowski otrzymał wyrok dwóch lat więzienia.
    W miejsce aresztowanego duszpasterza parafii starogostyńskiej, przybył kolejny członek Związku Misyjnego Kleru - ksiądz Antoni Powałowski (występujący pod przybranym nazwiskiem Klapaczewski). Miał on już za sobą pobyt w więzieniu i był bardziej ostrożny. Przed odprawieniem niedzielnej mszy zawsze rozstawiał na końcach wsi wartowników, mających ostrzec przed akcją żandarmów. Posterunki ostrzegawcze mieściły się również przy wieży i kościele - ich zadaniem było przekazywanie informacji od "wartowników". Przez prawie rok żandarmom nie udało się zaskoczyć księdza. Do krytycznej sytuacji doszło podczas mszy wielkanocnej. Polak pełniący "wartę" od strony drogi do Gostynia dał znak, że zbliżają się żandarmi. Procesja wielkanocna weszła do kościoła, a drzwi zamknięto. Powałowski zaczął pospiesznie przebierać się w chłopski strój. Żandarmi wyważyli drzwi od kościoła, cofnęli się jednak natychmiast, gdyż usłyszeli trzask łamanego drzewa od chorągiewki. Mieszkańcy Gostynia Starego byli wobec nich bardzo wrogo nastawieni... W tej sytuacji policjanci postanowili poczekać przed kościołem i aresztować wychodzącego księdza. Nie poznali jednak przebranego Powałowskiego, w chłopskim stroju i ze sztucznym wąsem i pejsami, który wyszedł z kościoła, przechodząc obok nich. Żandarmi zatrzymali jedynie w celu wylegitymowania trzech "owczarków", podejrzewając ich, że są duchownymi. Podczas tego zatrzymania jeden z chłopaków z Gostynia Starego, Roman Jankowiak, rzucił kamieniem w żandarma strącając mu szpicę z hełmu. Aby uniknąć aresztowania musiał uciekać aż do Westfalii. Nie uchroniło go to jednak przed pruską policją - aresztowano go i skazano na rok więzienia.
    Ksiądz Powałowski nadal nauczał w parafii starogostyńskiej, stosując różne formy ukrycia się przed żandarmami. - Raz przyszedł ksiądz z czarną brodą, wąsem i pejsami. Innym razem znów tylko z wąsem, to znowu bez zarostu, tak że my dzieci, nieraz zobaczywszy księdza, mówiliśmy: dziś idzie do nas inny ksiądz, to nie jest ten sam, co nas uczył - czytamy we wspomnieniach Józefa Gano. Podobne represje dotknęły księży polskich m.in. ks. Walenty Rezler w Strzelcach Wielkich (pięć rozpraw sądowych), ks. Julian Grześkiewicz z Niepartu, ks. Jakub Krygier z Siemowa i ks. Tomasz Muszyński z Gostynia.
    .

    Życie (nazw) gostyńskich ulic

    Historia ulic Gostynia czeka na szczegółowe opracowanie. Brakuje map miasta do okresu średniowiecza, które mogłyby jednoznacznie przedstawić, jak zmieniały się określenia dotyczące danych dróg miejskich. Z dość ubogiego materiału można jednak w przybliżeniu określić wygląd Gostynia w wiekach średnich. Najstarsze nazwy odnoszą się właściwie tylko do centrum miasta. Pozostałe drogi bądĄ jeszcze nie istniały, bądź też pełniły rolę polnych ścieżek, których nazwy nie zachowały się w zapiskach. Jeszcze inny rodzaj ulic to te, które 6 lub 7 wieków temu istniały, dziś natomiast zostały pochłonięte przez zabudowę miejską. Bez zmian od średniowiecza pozostały nazwy: Kacza, Kościelna, Wrocławska,Zamkowa i prawdopodobnie Młyńska oraz Łazienna (Łaziebna). Są najstarsze w Gostyniu. W tym okresie pojawiają się też nazwy ulic, których położenie trudno zlokalizować: Kościańska, Kaliska i Borkowska. Mimo iż, z całą pewnością były to drogi wiodące do Kościana, Kalisza i Borku, trudno dzisiaj ustalić, gdzie one się znajdowały. Podobny problem wiąże się ze średniowiecznymi nazwami: Kozia, Szewska, Wielka, Szpitalna czy Garncarska. Z okolicznych dróg polnych kilkusetletni rodowód mają: Floski, Folęgi, Gawrony, Glinka, Malińcza, Młyńsko, Piaseczna, Ulesina, Wałek, Winnica i Zgorzelisko. Źródłosłów nazw w większości jest prosty do odgadnięcia. W średniowiecznym mieście nazwy ulic pochodziły od mieszkających przy nich (czy też mających sklepy, kramy) mieszczan trudniących się określonym zajęciem. I tak przy Szewskiej prawdopodobnie miało swe warsztaty kilku szewców, przy Garncarskiej wyrabiano garnki itp. Dziś może nam się wydawać to dziwne, ale wówczas dążono do tego, by "sklepy" czy warsztaty tej samej branży znajdowały się przy tej samej ulicy. Część gostyńskich regionalistów lokuje ulicę Wielką w miejscu dzisiejszej 1-go Maja. Można również pokusić się o hipotezę, że Łaziebna jest wczesna nazwą Łaziennej. Pozostaje problem lokacji ulicy Szpitalnej. Bardzo prawdopodobne wydaje się skojarzenie nazwy ulicy z pierwszym, powstałym na początku XIV wieku szpitalem przy kościele Świętego Ducha (nie obecnym, lecz gotyckim, drewnianym). Obiekt sakralny znajdował się przy dzisiejszym deptaku, wydaje się więc prawdopodobne, że mianem Szpitalnej określano część ulicy 1-go Maja lub też innej, nie istniejącej dziś drogi łączącej obecny deptak z ulicą Ks. F. Olejniczaka.
    Róg Kolejowej i Powstańców Wielkopolskich

























    Nazwy ulic w XVII - XVIII wieku nie ulegały większym zmianom w stosunku do średniowiecza. Lata zaborów wprowadziły nowe określenia, brak jednak szczegółowych danych, dzięki którym można byłoby podejść do zagadnienia całościowo. Według mapy sporządzonej w latach trzydziestych przez Władysława Kołomłockiego, Szewska to część dzisiejszej ulicy Wolności. Prawdopodobnie jeszcze w XIX wieku dzisiejsza Tkacka nosiła nazwę Ramy Sukiennicze. Do tych informacji należy podchodzić jednakże bardzo sceptycznie. Pożar miasta w 1811 roku całkowicie zmienił jego oblicze. Miasto zostało odbudowane według nowego planu. Zlikwidowano całkowicie ciąg 12 domów znajdujących się dotychczas na Rynku, przez co przybrał on dzisiejszy kształt kwadratu. Według mapy sporządzonej w 1932 roku przez Władysława Kołomłockiego, Gostyń w 1811 roku posiadał około 300 domostw. Miasto okolone było rowem z wodą, posiadając pierwsze wyjście z miasta poprzez Bramę Szewską (na dzisiejszej ulicy Wolności), Bramę Leszczyńska (przy sklepie muzycznym),. PóĄniej powstała kładka u wylotu ówczesnej ulicy Nowej (Nowe Wrota). Ulica Szewska, według Kołomłockiego ciągnęła się od Rynku w stronę Jarocina. Dziewiętnastowieczna Leszczyńska odpowiadała lokalizacji dzisiejszego deptaka i Powstańców Wielkopolskich. Kacza obiegała miasto od południa, w miejscu utworzonej póĄniej Nowej (Ks. Olejniczaka). Prostopadle do Młynarskiej (na jej końcu znajdował się młyn) biegła Wodna. Kołomłocki korzystał z mapy sporządzonej w 1812 roku przez przedstawiciela pruskiego Departamentu Budowlanego Wernicke. Niewiadomo jednak, czy mapa sporządzona na potrzeby odbudowy miasta zawierała poprawne nazewnictwo ulic. W okresie germanizacji nazwy ulic uległy zniemczeniu. Jeszcze na początku 1919 roku funkcjonowały: Schlachthausstrasse (Nad Kanią), Schlossbergstrasse (Podzamcze) i Baderstrasse (Golarska). W latach 1919- 1939 nastąpił szybki rozwój urbanistyczny Gostynia. Stworzone nowe osiedle, przy którym w latach trzydziestych wybudowano kino, nosiło nazwę Dobramyśl (Bojanowskiego). Podobnie lokalizacja nowego, większego targowiska na osiedlu Dobramyśl spowodowała, iż dotychczasowa nazwa Targowisko dla placu przy szpitalu musiała zostać zmieniona. Rada Miejska w latach trzydziestych uchwaliła nadanie temu terenowi nazwy plac Karola Marcinkowskiego. Drogi wylotowe nosiły nazwy pochodzące od miast, ku którym prowadziły: Poznańska, Starogostyńska oraz Leszczyńska (dziś Powstańców Wielkopolskich). W dokumentach pojawiają się też ulice: Łąkowa, Boczna i Młynarska. Mapa Gostynia w okresie okupacji
























    Okupacja wprowadziła kolejne zmiany w nazewnictwie ulic. Władze hitlerowskie nie były zainteresowane nadawaniem nowych imion wszystkim nitkom komunikacyjnym w Gostyniu. Polskie nazwy zostały więc po prostu przetłumaczone na niemiecki. Pojawiły się nazwy Lissaerstrasse (Leszczyńska), Neve Strasse (Nowa), Fabrik - Strasse (Fabryczna), An den Kania (Nad Kanią), Berg-Strasse (Górna), Bahnhof-Strasse (Kolejowa), Grünestrasse (Zielona), Schutzen-Strasse (Strzelecka), Friedhhoff - Strasse (Parkowa) itp. Wprowadzono jednak kilka nowych nazw: West Strasse (Polna), Körner-Strasse (Folęgi, dziś Wincentego Witosa), Horst Wessel-Strasse (Bojanowskiego), Adolf Hitler Strasse (Wrocławska), Theodor Drews-Strasse (Nowe Wrota), Bismarckplatz (plac Karola Marcinkowskiego), Strasse der S.A (Klasztorna) oraz Freiheite Strasse (1-go Maja). Niektóre ulice szczególnie często doświadczyły "manipulowania" ich nazwami. O ile nie zmieniano nigdy nazwy ulicy Poznańskiej, to jej odpowiedniczce po drugiej stronie miasta towarzyszyły częste zmiany imienia. W średniowieczu występuje ona jako Wrocławska, później, prawdopodobnie w XVIII wieku, zmieniono ją na 3-go Maja. Ponieważ nazwa ta, upamiętniająca patriotyczne wydarzenie z 1791 roku, na pewno nie odpowiadała pruskiemu zaborcy, w XIX wieku i pierwszych latach XX ulica nosiła miano: Krobska. Po odzyskaniu niepodległości ponownie powrócono do określenia 3-go Maja. W 1939 roku najdłuższej ulicy w Gostyniu Niemcy nadali miano: Adolf Hitler Strasse. Po wojnie na krótko wrócono do nazwy 3-go Maja. Nowe władze uważały jednak, że główne ulice powinno określać się imionami zasłużonych działaczy komunistycznych. Około 1948 roku w nazwie pojawiło się imię Juliana Marchlewskiego, działacza wsławionego planami utworzenia z Polski kolejnej republiki ZSRR. Dopiero po odzyskaniu pełnej suwerenności, na początku lat dziewięćdziesiątych, władze samorządowe przywróciły pierwotne brzmienie: ulica Wrocławska. Deptak - lata sześćdziesiąte
























    Podobnie ciekawe są losy ulicy łączącej dwie największe "wylotówki" - Kolejowej. Swoją nazwę zawdzięcza oczywiście dworcowi kolejowemu znajdującemu się na jej końcu. Ponieważ obok 1-go Maja, stanowi ona centrum handlowe - jej nazwa miała duże znaczenie propagandowe. Po II wojnie światowej nosiła więc imię Józefa Stalina. Po kompromitacji generalissimusa i wyjawieniu niektórych jego zbrodni, nazwę zmieniono na Polskiej Partii Robotniczej. W ostatnim dziesięcioleciu przywrócono nazwę Kolejowa. Również skomplikowane były losy ulicy Folęgi. Hitlerowscy okupanci zmienili nazwę na Körner Strasse. Po wojnie ulicę tę, łączącą się z ówczesną PPR, nazwano Zjednoczenia Ruchu Ludowego. Obecnie nosi imię wielkiego działacza PSL-"Piast" i premiera RP- Wincentego Witosa. Gostyń lata sześćdziesiąte: róg Leszczyńskiej i Juliana Marchlewskiego (dziś Powstańców Wielkopolskich i Wrocławska) Po drugiej wojnie światowej nowe władze często wykorzystywały nazwiska działaczy komunistycznych do przemianowania ulic. W ten sposób powstały nazwy: Karola Świerczewskiego (Dobramyśl), Hanki Sawickiej, Mariana Buczka, Marcelego Nowotki, Feliksa Dzierżyńskiego (Nowa) oraz Małgorzaty Fornalskiej. Pewne nazwy związane były z częstymi w czasach PRL obchodami rocznic: 20 PaĄdziernika czy 15-lecia Polski Ludowej. Nowe władze samorządowe III Rzeczpospolitej dokonały kolejnych zmian. W 1991 roku nową nazwę zyskały Karola Świerczewskiego (Edmunda Bojanowskiego), Feliksa Dzierżyńskiego (ks. Franciszka Olejniczaka) a Kolejowa wróciła do swej przedwojennej nazwy. Rok póĄniej, decyzją Rady Miejskiej z dnia 23 stycznia zmieniono nazwy ulic: Marcelego Nowotki (Mieszka I), Hanki Sawickiej (Bolesława Chrobrego), 15-lecia PL (Władysława Łokietka), 20 Października (Marii Konopnickiej), Małgorzaty Fornalskiej (gen. W. Sikorskiego), K. Urbańskiego (Stanisława Taczaka) i Marian Buczka (Stanisława Mikołajczyka).
    Istnieje jednak grupa ulic, których nazwy, zmienione po wojnie, nie powróciły już na swoje miejsca. Ulica Wiosny Ludów przed 1939 rokiem i krótko po II wojnie światowej nosiła nazwę Szeroka. Droga wiodąca od Rynku do Bazyliki przed wojną określana była jako Klasztorna. Hitlerowcy, którzy Świętą Górę, zamienili na magazyn, przemianowali Klasztorną na Strasse der S.A. Po wojnie nowe władze unikały wszystkiego, co mogło być kojarzone z religią. W latach czterdziestych wprowadzono nową nazwę - Wolności. Podobny los spotkał ulicę Świętego Ducha. Hitlerowcy wprowadzili w jej miejsce Freiheite Strasse. Po wojnie przemianowano na 1-go Maja. Z innych powodów zmieniono nazwę ulicy Nad Polskim Rowem. W latach PRL prowadzono nazwę Mostowa. Być może sugerowano się faktem tragicznego zanieczyszczenia i wyglądu owego Polskiego Rowu. Po wojnie zmieniono też nazwę ulicy Szerokiej na Wiosny Ludów, a w latach sześćdziesiątych Świerkowej na Przemysława II. W 1993 roku powstało Osiedle Głogówko z ulicami: Czereśniowa, Porzeczkowa, Brzoskwionowa, Malinowa, Orzechowa, Jagodowa, Jeżynowa, Wiśniowa, Agrestowa, Poziomkowa, Morelowa.

    Kryminalny Gostyń

    Przeszłość powiatu gostyńskiego to nie idylla małego prowincjonalnego ośrodka. Miejscowy sąd wydawał wyroki w wielu ciekawych kryminalnych sprawach. Mało jest źródeł dotyczących powiatu gostyńskiego w okresie średniowiecza. Istnieje jednak pewna liczba akt z XVI i XVII wieku. Najczęściej dotyczyły one konfliktów pomiędzy radą miejską a właścicielami miasta lub mieszczanami, członkami cechów rzemieślniczych oraz... procesów czarownic.
    Czasy Rzeczpospolitej szlacheckiej kojarzone są z tolerancją religijną. Rzadko płonęły w naszym kraju stosy, na których życie kończyli innowiercy. Stanowiło to ewenement w podzielonej walkami religijnymi Europie. Niestety, w latach wielkich, niszczących wojen siedemnastego i osiemnastego wieku, w okresie stopniowego upadku kultury, procesy czarownic zdarzały się nader często. Na terenie dzisiejszego powiatu gostyńskiego pierwsze takie zajście miało miejsce w 1622 roku. Niestety nie wiadomo dokładnie, czego ono dotyczyło. Kolejny proces o stosowanie "czarnej magii" miał miejsce w 1624 roku w Borku. Oskarżonym, zamożnym mieszczankom, Dorocie i Annie Markowej został przedstawiony zarzut sprowadzenia śmierci przez "gusła i czary" na mieszkańca Śremu. Od wyroku wyratował je właściciel miasta. Mniej szczęścia miały kobiety oskarżone pięć lat później w Gostyniu. Z czterech sądzonych dwie uniewinniono, pozostałe ukarano śmiercią! Śmierć na stosie, czy pod katowskim toporem była wybawieniem dla udręczonej torturami niewinnej kobiety. Aby przekonać się, czy oskarżona istotnie jest opanowana przez moce szatańskie, stosowano pięć rodzajów prób: łez, szpilkową, ogniową, wodną i wagową. Podczas pierwszej sędzia zaklinał oskarżoną na łzy Chrystusa, by, jeżeli jest niewinną, płakała. Najczęściej przerażona ofiara nie potrafiła rozpłakać się na wydane polecenie. Kolejna próba polegała na poszukiwaniu na ciele "czarownicy" czarciego znamiona, które po nakłuciu nie krwawiło. Opinia, czy próba wypadła pomyślnie, zależała tylko od tzw. "oglądaczy". Dość podstępną była próba ogniowa: oskarżoną pytano, czy jest gotowa nieść rozpalone żelazo. Jeżeli wyrażała zgodę, próby nie przeprowadzano, stwierdzając, że może się to jej udać tylko z pomocą szatana. Próba wagowa dotyczyła pomiaru ciężaru "wiedźmy" -twierdzono, że czarownice są lekkie jak piórko. Jeżeli oskarżona ważyła mniej niż powinna - uznawano ją winną. Najbardziej popularny był test zwany "kąpielą czarownic". Nagą, związaną w "kozła" (prawa ręka z lewą stopą, prawa stopa z lewą ręką) kobietę wrzucano do wody. Jeżeli pływała, uznawano ją za czarownicę, natomiast, jeżeli tonęła, oznaczało to, że jest niewinna. Wiązanie w "kozła" tworzyło odpowiednie wygięcie ciała, które umożliwiało utrzymywanie się na wodzie przez określony czas. W jaki sposób znajdowano ofiary? Często torturowana "czarownica" wskazywała swoje wspólniczki. Czasami wystarczył pretekst, jak na przykład w przypadku Reginy Cichej, która "mysz suchą pod progiem założyła, którą znaydziono". Mimo straszliwych tortur, nie przyznała się ona do winy i została uniewinniona. Mniej szczęścia miała Zofia, żona cieśli Jana z Gostynia. W 1655 roku została ona oskarżona o czary, gdyż... mierzyła drzewo przeznaczone na budowę. Do Gostynia zjechała okoliczna szlachta, by oglądać widowiskowe przesłuchania. Podczas pierwszych tortur oskarżona nie przyznała się do winy. Jednak pilnujący jej oprawcy stwierdzili, że przyznała się w ich obecności do popełnionego czynu, co stało się pretekstem do dalszej kaźni. Tortury ponowiono o północy. Po godzinie Zofia przyznała się, a następnego dnia zmarła. Jedenaście lat póĄniej w procesach o czary skazano kolejne osoby. Pod wpływem tortur składały one zeznania i przyznawały się, że bywały na Łysej Górze (w okolicy Rębowa), gdzie odbywały się sabaty czarownic. W XVIII wieku sąd gostyński nie wydawał już tak drastycznych wyroków, a w 1776 Sejm Rzeczpospolitej zniósł tortury i karę śmierci za czary.
    W XVIII wieku granica polsko-niemiecka nie przebiegała tak daleko od Gostynia jak obecnie. W 1744 roku przed urzędem burmistrzowskim wniesiona została skarga Stanisława Domachowskiego na Tomasza Rydzewicza. Obaj gostyńscy mieszczanie tworzyli spółkę handlową, która jednak "częściej w kontrowersjach niźli w zgodzie traktując" funkcjonowała. Spór pomiędzy nimi dotyczył podziału straty wynikłej z nieudanego przemytu 8 wołów przez granicę! Podczas rozprawy Rydzewicz, nie wstydził przyznać się, że "...przedtem już kilka razy przemycając i sam osobę swą p. Domachowski tentując fortuny i byliśmy kontenci, że się szczęściło". Panowie dorabiali się więc, przemycając do Niemiec kupowane taniej w kraju bydło. Ryzyko było duże, bo woła trudniej ukryć niż "sztangę" papierosów. Rydzewski stwierdził jednak, że "ma szablę smarowaną oliwą", więc może się obronić. "Mrówki graniczne" to nie wynalazek XX wieku!
    Do innej ciekawej sprawy doszło w 1748 roku. Brzezie należało wówczas do miasta Gostynia. Często dochodziło do konfliktów pomiędzy władzami miejskimi, a dzierżawcami wsi. Niektóre z nich miały bardzo nietypowe podłoże. Aby oddać ducha epoki warto przytoczyć oryginalny tekst protokółu w tej sprawie: "Przed urząd sławetnego pana Andrzeja Czabajskiego, wiceburmistrza gostyńskiego, pana Szymona Niedzwiedzińskiego, pana Franciszka Wrotkiewicza, rajców mieszczanów gostyńskich, zapoznany i przez urzędowego sługę miejskiego przywołany opatrzny Maciej Sowiński, sołtys z wsi Brzezie nazwanej, dziedzicznej miasta Gostynia: jako ten ważył się: [...] nie uważając na konstytucję praw i przywilejów sobie od Jaśnie Wielmożnych Ichmościów Panów nadanych, [...] córę swoją Agnieszkę zamąż do Kunowa za karczmarza wydać." Nie mógł więc sołtys dowolnie dysponować ręką swego dziecka. Za wydanie córki za mąż, bez pozwolenia władz miejskich Sowiński musiał zapłacić 10 grzywien z przeznaczeniem na okna gostyńskiej fary oraz odsiedzieć trzy dni w areszcie ("triduo komórkę ratuszną zasiadł"). Kryminalny Gostyń. rys Rafał Sroka

























    Zrzeszenia rzemieślników zwane cechami, mają swoją długą, sięgającą średniowiecza historię. W Gostyniu działały one bardzo aktywnie, niektóre były fundatorami ołtarzy w farze. Dbały też, o dobre imię członków cechu. W 1764 roku po wyborze na cechmistrza młynarskiego Walentego Sury, bracia cechowi nagle postanowili unieważnić wybór. Powodem była plotka, że w domu nowego mistrza znajduje się nieślubne dziecko. Konflikt załagodzono, gdy pogłoska okazała się nieprawdziwa. Sporo drobnych spraw dotyczyło też cechu rzeźnickiego i szewskiego. Przeważnie skupiały się one na niesubordynacji młodych wobec starszyzny cechowej.
    Pierwsza wojna światowa wprowadziła pewien zamęt w systemie wartości. Zdarzały się nawet bezczelne przypadki wandalizmu. W 1939 roku, w Krobi nieznany sprawca zniszczył nagrobek oraz skradł figurkę Chrystusa z cmentarza! Akt wandalizmu, satanizmu czy prowokacja tuż przed wybuchem wojny? W okresie międzywojennym należało też uważać na żebraków liczących na "dobre serce" gostyńskich mieszczan. W 1934 roku jeden z nich udał nagłe zasłabnięcie na ulicy Kolejowej. "Chorego" przewieziono do gostyńskiego szpitala. Tam jednak przyłapano symulanta, gdy okradał leżących w szpitalu umierających staruszków.
    Gostyń w okresie międzywojennym był miastem czterokrotnie mniejszym niż obecnie. Nie brakowało jednak ciekawych spraw kryminalnych. Prasa lokalna podała w 1939 roku sensacyjną wiadomość: gostyńska policja ujęła fałszerzy pieniędzy! Dziewiętnastoletni mieszkaniec Ziółkowa Stefan G. oraz dwaj bracia Sz. z Gostynia trudnili się podrabianiem 50 groszówek, złotówek i dwuzłotówek. Brak jednak szczegółowych informacji na temat wyroku, jaki otrzymali młodzi właściciele "fabryki gotówki".
    Sceny jak z gangsterskiego filmu, rozegrały się w 1936 roku, w leżącej niedaleko Gostynia wsi Ostrowo. W ciemny lutowy wieczór, trzej uzbrojeni i zamaskowani bandyci z browningami wpadli do mieszkania rodziny Mrozów. Rolnik schronił się w drugim pokoju zatrzaskując drzwi. Wówczas napastnicy postanowili zniszczyć drzwi gradem kul. Marcin Mróz został ranny. Na szczęście Franciszek, syn gospodarza, dobył fuzji i wypalił przez drzwi. Nierozpoznani sprawcy uciekli, pod osłoną nocy. Cztery miesiące później podobnie zuchwałego napadu dokonano w Drzęczewie. O północy trzech lub czterech napastników wyważyło okna i dostało się do mieszkania. Dotkliwie pobili oni znajdujące się w domu małżeństwo Jańczaków. Bandytów spłoszył dopiero krzyk córki oraz wnuczki napadniętych. Sprawców ujęto i skazano na dwa lata więzienia.
    Tajemniczą sprawą pozostaje nadal zamach bombowy, dokonany 19 grudnia 1935 roku na sołtysie Siemowa Stanisławie Danku. Oskarżeni w tym procesie Jan G. (wykonawca zamachu), Władysław B. (kierownik tajnej organizacji terrorystycznej "Zew") oraz Edmund O. (przygotowanie petardy) sądzeni byli przez Sąd Okręgowy w Ostrowie na sesji wyjazdowej w Gostyniu. Powołano aż 11 świadków, którzy jednak składali tak sprzeczne zeznania, że jednego z nich aresztowano za krzywoprzysięstwo. Być może czyn ten był przejawem walki politycznej. Głównego oskarżonego skazano na rok więzienia, mimo iż prokurator kwalifikował to wykroczenie do rangi zbrodni publicznej.
    Po zamach majowym i przejęciu władzy, przez J. Piłsudskiego w 1926 roku, powiat gostyński często był świadkiem starć politycznych pomiędzy zwolennikami Marszałka, a będącymi na tym terenie w większości, jego przeciwnikami. W paĄdzierniku 1933 roku komendant Młodych Narodowców z Piasków Feliks Wechman został zatrzymany za to, że wzniósł okrzyk: "Precz z Piłsudskim. Niech żyje Polska Narodowa". Próbując udaremnić aresztowanie przeciw posterunkowemu wystąpili Józef Skorupski, Ludwik Gano, Józef Kowalik i Marcin Grześkowiak. Ich także aresztowano pod zarzutem czynnego stawiania oporu policji. Wyroki wynosiły: za zniewagę Marszałka -2, a za opór władzy 4 miesiące.
    Zbierając różne przedwojenne dokumenty autor trafił na sentencję wyroku z dnia 22 grudnia 1937 Wydziału Karnego Zamiejscowego Poznańskiego Sądu Okręgowego w Lesznie na sesji wyjazdowej w Gostyniu. Sprawa nie byłaby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie okoliczności i "ciekawe" charaktery postaci. Opisane wydarzenie miało miejsce 24 czerwca 1937 we wsi Koszkowo. Pomiędzy małżeństwem Franciszką i Stanisławem S. a Janem S. (bratem Stanisława) nie raz dochodziło do sprzeczek. 24 czerwca wieczorem Jan wrócił z pracy do domu. Córka poskarżyła się, że została pobita przez ciotkę. Ojciec postanowił zareagować. - Wobec tego pokrzywdzony przechodząc koło drzwi mieszkania oskarżonych odezwał się spokojnie pod adresem swej bratowej: "Frania pocoś moje dziecko biła" -czytamy w uzasadnieniu sentencji wyroku. - Na to oskarżona S., wyzywając pokrzywdzonego: "Ty szczurze obliniały, świnio", pochwyciła wiadro z zimna wodą i wylała na Jan S., na co ten schwycił za wiadro i wyrwał je oskarżonej. Prawdopodobnie uderzył Franciszkę tym narzędziem. Wówczas nadbiegł jednak Stanisław, który trzymanym w ręku młotkiem zadał bratu kilka ciosów w głowę. Na szczęście Jan przeżył, a napastnik z młotkiem otrzymał wyrok 9 miesięcy z zawieszeniem na trzy lata. Za obrazę Piłsudskiego dwa miesiące, a za bicie człowieka młotkiem w głowę tylko dziewięć!
    .

    .
    ----------------------------------------------------------------------------




MENU
Strona główna
Forum
Kontakt

>>>>>

Szablon pochodzi ze strony www.d4u.biz !Kontakt z nami