Grzegorz Skorupski - Witam na mojej stronie
News







"Gostyń dawny i niedawny" dostępny w sprzedaży w księgarniach gostyńskich oraz w redakcji Życia Gostynia. więcej...>>

















Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
    Uroki życia w osiemnastowiecznym Gostyniu

    Gostyń to miasto z długą tradycją. Prawa miejskie gród nad Kanią otrzymał w XIII wieku od księcia Przemysła II. Niewiele jednak wiemy o Gostyniu w średniowieczu. Zachowały się natomiast przekazy charakteryzujące obraz miasta w XVIII wieku.
    Bolączki mieszczan i ich władz
    Gostyń nie posiadał niestety księgi obywatelskiej ze spisem wszystkich obywateli. Nie można więc porównać skąd i dokąd migrowali obywatele. Zachował się jednak tekst przysięgi składanej przez nowego mieszczanina z połowy XVIII wieku. Zapisano ją w księdze wójtowskiej. Widać często odwoływano się do owej przysięgi przypominając obywatelom o ich powinnościach wobec miasta, a przede wszystkim władzy miejskiej. Warto przytoczyć tekst przysięgi w oryginalnym brzmieniu: Ja (...), przysięgam Bogu Wszechmocnemu w Trójcy Świętemu Jedynemu, iż chcę być wierny i posłuszny radzie tego miasta, natenczas i napotem będącej, we dnie i w nocy, tajemnic pospolitych, a najwięcej, które są miastu pożyteczne, nikomu nie zjawiać, a ktoby się sprzeciwiał panom rajcom i pospolitemu dobremu i sprawiedliwości, takiemu nie chcę pomagać, ale go poniżyć i tego nie taić i to wszystko czynić i pełnić, co należy ku pożytku i rozmnożeniu miasta. A jeśliby kto co niesprawiedliwego o radzie mówił, tego według możności swojej chcę się przeciwstawić, a gdziebym się nie mógł sprzeciwić i obronić, tedy oświadczywszy obiecuje to im powiedzieć, tak mi Panie Boże dopomagaj i Syna Jego Niewinna Męka. Ciekawe jest szczególne zwrócenie uwagi i dbałość o dobre imię rady miejskiej. Lojalność wobec rajców (radnych), przypieczętowany przysięgą nakaz posłuszeństwa wobec władz miejskich każdego obywatela, mogą być dziś odbierane jako pycha lokalnie sprawujących władze.
    Czy jednak wszyscy mieszczanie z należytym szacunkiem odnosili się do władz municypalnych? W dokumentach dotyczących Gostynia znalazł się zapis z 1763 roku dotyczący ukarania obywatela miasta za krytykę Magistratu. Urząd wytoczył skargę przeciwko panu Jarmuszkiewiczowi. Obywatel ów “ważył się letkim dyskursem swoim pod gospodą” obrazić władze miejskie (“kondemnować y do piekła potępiać). Jarmuszkiewicza skazano za nieutrzymanie języka na 10 grzywien oraz 5 dni siedzenie mieysca do pokuty y posłuszeństwa naznaczonego. Pięć dni “paki”? Czy była to forma aresztu, czy też raczej publicznego poniżenia? Co oznaczała ta druga część kary nie udało mi się ustalić. W werdykcie zaznaczono również, że wszelkie tego typu przewinienia karane będą w przyszłości karą 50 grzywien. Wysoka kara nie zatkała jednak ust krytyki.
    Obywatelską bolączką są zawsze podatki. Wiek XVII był szczególnie trudny. Oburzenie budziły zwłaszcza wydatki na wieś Brzezie. Jak pisał Władysław Stachowski, wieś ta “(...) od niepamiętnych czasów należała do miasta Gostynia i stanowiła stale źródło kłopotów”. Przyczyn takiego stanu było wiele. Zmieniający się prawie co rok dzierżawcy, przeważnie zalegali z opłacaniem czynszu. Wystawiali natomiast rachunki za poczynione we wsi inwestycje. Opisywałem już na łamach Życia Gostynia wypadek kiedy to sołtys Brzezia Sowiński został ukarany za to, że w 1748 wydał swoją córkę za mąż... bez zgody Magistratu. Uprawnienia władz miejskich były wówczas szerokie. Ostatecznie w połowie XIX wieku Brzezie stało się wioską prywatną. Sto lat wcześniej jednak wieś, która powinna przynosić miastu zyski, była przyczyną sporych wydatków. Dlatego też dochodziło do ostrych nieraz starć burmistrza z gostyńskim mieszczaństwem, przeciwnym marnotrawieniu pieniędzy z ich podatków. W 1765 roku w biurze burmistrza doszło do gorszących scen. Mieszczanin gostyński Niebończewski protestował przeciw wydatkowaniu funduszy miejskich na konie: “Powinienem y ia wiedzieć, na co to te składki są uchwalone, ale dochodzę tego, potraciliście pieniądze, teraz z ubogiego ludu zdzieracie, tylko że ia nie dam nic y na posłuszeństwo nie poyde, choćbyś mnie WPan kazał za łeb wyprowadzić”. Uwagę zwraca obywatelska postawa gostyniaka, domagającego się demokratycznego dostępu do informacji na temat wydatkowania wspólnych funduszy. Szczególnie że: “iużesmy się raz na konie składali, a koni ani na miejską usługę ani na wsi Brzeziu nie widać”. Co się stało z pierwszą składką na konie? Czy doszło do defraudacji? W aktach brak informacji czy Niebończewskiego “za łeb wyrzucono”, czy też Magistrat musiał złożyć wyjaśnienia.
    Sąd burmistrzowski miał również prawo karać w sprawach bardziej subtelnych, bo dotyczących sfery wiary i wierzeń. W 1760 roku skargę na mieszczanina Zielendkiewicza wniósł proboszcz gostyńskiej fary ksiądz Drobnicki. Powód był prozaiczny: oskarżony zgubił pieniądze, zamiast jednak pomodlić się do świętych patronów, udał się do... “baby”. Zielendkiewicz miał “(...) jej się radzić, ktoby mu pieniądze ukradł”. Zostało to potraktowane jako ewidentne złamanie pierwszego przykazania. Sąd Radziecki (określenie to dotyczy rady miejskiej i nie ma nic wspólnego z ZSRR) Gostyński, skazał oskarżonego na zapłacenie 20 grzywien. Aby natomiast uzmysłowić “(...) innym do podobnych rzeczy droga zagrodzona była”, Zielendkiewicz musiał przez 3 dni na mszy literackiej klęczeć pod lampą. Owe 20 grzywien przekazano na “reperację pozytywu”. Co ciekawe brak informacji co stało się z ową “babą”. Prawdopodobnie nie wytoczono jej sprawy. Przecież następnym razem ktoś z sędziów mógł potrzebować pomocy “mądrej baby”.
    Zdarzały się również przypadki wypędzenia mieszczan z Gostynia. Decyzję w takiej sprawie podejmował sąd radziecki. Powody mogły być najróżniejsze. Do ciekawego przypadku doszło w 1721 roku. Powodem zamieszania było nieszczęśliwe zakochanie się panny Konstancji Kalkaniściny. Obdarzyła ona swym uczuciem, pewnego młodzieńca, zajmującego się wypasem owiec (owczarek). Niestety, sielanka nie trwała długo, gdyż ukochany z niewiadomych przyczyn musiał opuścić pannę Konstancję. Porzucona szukała różnych sposobów, by odzyskać miłość owczarka i wzbudzić w nim tęsknotę. Za radą matki oraz Anny Szkudlarki, “żeby była (iako w odległości zostaiącemu) uczyniła tęskność” chłopakowi, postanowiła użyć magii! Oczywiście, w przypadku czarnej magii, potrzebny był kot. Zakochana panna Konstancja osobiście go złapała, po czym... umieściła w nowym garnku, który przykryła misą. Następnie “wstawiła na węgle, obracała garnkiem przy ogniu, mieniąc, że jak kotowi dogarał ów upał, tak temu miała dokuczać tęsknąść”. Oczywiście, kochanek nie powrócił, a biedne zwierze nie przeżyło praktyk czarnoksięskich. Zawiedziona z wyniku magicznych działań panna Konstancja kota “zakopała w ziemie, głowę wpuściwszy a ogonem do góry” . Kiedy jednak sprawa wyszła na jaw, a pogrzebanego czworonoga, jako dowód rzeczowy odkopano, sąd miejski gostyński wytoczył trzem paniom proces. Wyrok był surowy: za stosowanie praktyk magicznych skazano pannę Konstancję wraz z matką oraz Annę Szkudlarkową na wygnanie z miasta bez prawa powrotu. Inny przypadek wyrzucenia miał miejsce osiem lat później. Tym razem sprawę przeciw malarzowi Wawrzyńcowi Resczyńskiemu wytoczyli mieszczanie. Wśród podpisów widniały m.in. nazwiska: Szymon Jaworski, Wojciech Kaczkowicz oraz Mikołaj Sraiber. Powodem zatargu był sposób jaki Resczyński i jego małżonka odnosili się do sąsiadów. Charakter małżeństwa Resczyńskich musiał być znany szerokiemu ogółowi, jako że pokłóceni byli z wszystkimi prawie mieszkańcami swojej ulicy. Być może powodem były problemy z uregulowaniem zapłaty za prace malarza. Zarówno pan Wawrzyniec, jak i jego małżonka używali wówczas wyzwisk “że czci i dobrego imienia nie trzeba zostawić nikomu”. Nie wiadomo, po czyjej stronie była racja. Nie tym zresztą zajmował się gostyński sąd radziecki. Stwierdzając, że przecież według Resczyńskiego prawie cała ulica zamieszkana jest przez ludzi “niepoczciwych”, sąd radziecki postanowił, że małżeństwo powinno w ciągu trzech dni opuścić Gostyń i “tam, gdzie bez przygany ludzi być baczą, między nimi szukali sobie mieszkania”. Widać wówczas w mieście nie życzono sobie awantur i potrafiono skutecznie zadbać o spokój mieszkańców. Czy jednak sprawiedliwość pozostała po stronie mieszczan, czy kłótliwego malarza, trudno dziś stwierdzić.
    Magistrat pod pruskim orłem
    W przeciwieństwie do wielu miast Rzeczpospolitej, Gostyń był zawsze typowo polskim ośrodkiem. Mimo iż nie było w nim Żydów, tolerancyjnie odnoszono się do innej ludności napływowej: Niemców czy Szkotów. W 1793 roku w mieście żyło 970 katolików i 58 luteran. Był również “(...) jeden Grek, który jeździ na nabożeństwa do Poznania” (w tym wypadku dotyczyło to wyznania grecko-katolickie, a nie o narodowości). Władze miejskie były jednak zawsze polskie. Gostyń znalazł się pod panowaniem pruskim po drugim rozbiorze w 1793 roku. Wówczas to znalazł się w powiecie krobskim. Władze okupacyjne sporządziły natychmiast Indagande, czyli rodzaj raportu informacyjnego o stosunkach panujących w danym ośrodku. Zarówno Magistrat jak i sąd miejski składał się z samych Polaków. Płynnie posługiwał się niemieckim tylko sługa miejski Zieleński, a pobieżnie pisarz miejski Przezborski i ławnik sądowy Czachowski. Burmistrzem był wówczas Ludwik Raszewski natomiast jego zastępcą Tomasz Czabajski. Oprócz nich samorząd miejski reprezentowało trzech radnych: Walenty Tembłowicz, Maciej Ostrowski i Jakub Formanowicz. Władze pruskie zwolniły wszystkich członków zarówno magistratu, jak i sądu miejskiego, z wyjątkiem Filipa Jakuba Przezborskiego. Powołano nowy skład Magistratu: burmistrzem policyjnym został Suchland, kamelarzem Rudel, a “mianowanym” radnym Przezborski. Pensja burmistrza wzrosła z 33,8 do 150 talarów rocznie. Początkowo jednak nie udało się odtworzyć Sądu Miejskiego i stanowiska drugiego burmistrza tzw. sądowego. Powodem tego stanu był brak środków finansowych. Początkowo przewidziano pensję 300 talarów dla sędziego i 120 dla sekretarza. Okazało się, że w kasie miejskiej brakuje na ten cel kwoty 260 talarów. Mieszczanie gostyńscy zaprotestowali przeciwko składce wskazując na ubożenie miasta. Istotnie, według Seudpreussische Zeitung wielki zazwyczaj targ w Gostyniu, w 1795 roku był raczej mizerny. Dopiero kiedy podano obywatelom do wiadomości, że odbierze się im jurysdykcje miejską - dzięki pomocy starszych cechów oraz radcy Hirschfelda, mieszczanie gostyńscy zgodzili się na zbiórkę potrzebnej kwoty. Ostatecznie ustalono, że każdy właściciel domu zapłaci 12 groszy, a wynajmujący 6 groszy. W ten sposób uzyskano sumę 118 talarów i 18 groszy na potrzeby Sądu Miejskiego. Kwota ta stanowiła w część pensji pisarza sądowego, podczas gdy burmistrz sądowy Holtz opłacany był z kasy państwowej (250 talarów).
    Burzliwe to musiały być czasy. Już w 1797 roku w miejsce kamelarza Rudla wszedł Sosnowski. W styczniu następnego roku usunięto burmistrza policyjnego Suchlanda. Powodem były prawdopodobnie złe stosunki z Holtzem. Oskarżono go o branie łapówek, pijaństwo, a nawet poddano badaniom lekarskim by sprawdzić oskarżenia o upośledzenie umysłowe. Według opinii lekarza powiatowego Schwartsa, siły fizyczne Suchlanda “(...)nie są jeszcze całkowicie zniszczone, lecz z nich nie mógł wyciągnąć wniosku o stanie jego sił duchowych”. Co do oskarżeń o pijaństwo, jeden ze świadków twierdził, że oskarżony “(...) raz po raz pije kieliszek wódki”, ale nigdy nie jest zupełnie pijany. Wydaje się, że duże znaczenie w tej sprawie miał radca podatkowy Hirschfeld. W skardze Suchlanda skierowanej do władz stwierdzał on, że przez “kabały” Hirschfelda został zwolniony. Wydaje się również, że nie udowodniono w tym przypadku winy, gdyż nie spotkało go więzienie. Z drugiej jednak strony początkowo proponowano przeniesienie, następnie emeryturę w wysokości 50 talarów. Ostatecznie Suchlanda zwolniono z urzędu bez możliwości otrzymywania wynagrodzenia.
    Jeszcze zanim burmistrza Suchlanda zwolniono z urzędu, pojawił się nowy kandydat na to miejsce: sekretarz powiatu śremskiego Stanke. Mieszczanie gostyńscy natychmiast wysunęli dwie kandydatury Polaków: Przezborskiego i Niedzwiedzińskiego. Obie zostały jednak odrzucone przez władze pruskie w Poznaniu z uwagi na brak znajomości języka niemieckiego proponowanych osób. Ostatecznie jednak 16 lipca 1799 roku, dzięki wpływom dziedzica Jana Nepomucena Mycielskiego burmistrzem został Niemiec z Gostynia Albrech. Znał on język polski i miał poparcie mieszczan gostyńskich. Radnymi wybrano cechmistrza płócienników Macieja Dabińskiego, cechmistrza rzeźników Jana Ostrowskiego i piwowara Franciszka Stande. Kamera poznańska, czyli pruski urząd sprawujący władzę na terenie Wielkopolski, podczas zamieszania związanego z obsadą urzędu burmistrza, wysunęła ciekawą propozycję. Rozważano połączenie Gostynia z jednym z okolicznych miast (Piaski) i stworzenia jednego urzędu nadburmistrza. Niestety z powodów oszczędnościowych zrezygnowano z tej koncepcji. A szkoda. Gdyby rozwój Gostynia, który rozpoczął się po odzyskaniu niepodległości został skierowany nie na zachód, lecz w stronę Piasków, dziś te dwa ośrodki na pewno tworzyłyby zwartą zabudowę miejską.
    Mieszczanin gostyński z XVIII wieku
































    Z wymienionej już Indagandy pruskiej można dziś dowiedzieć się wielu informacji na temat Gostynia sprzed 211 laty. Indeganda, czyli składający się z 82 pytań kwestionariusz opracowywał dla grodu nad Kanią radca wojenny domen i podatków (Krieges-Domainen und Steuerrath) von Hirschfeld. Gostyń liczył wówczas 1029 mieszkańców. Był miastem prywatnym, należącym prawdopodobnie do dwóch dziedziców: Jana Nepomucena Mycielskiego i Józefa Nieświatowskiego. Zabudowę otaczał rów miejski. Warto zaznaczyć, że ulice były brukowane zarówno w mieście, jak i na przedmieściu. Niestety - na 200 domów (z czego 73 na przedmieściu), tylko jeden był murowany. Z pozostałych: 179 pokrytych było szkudłami, a 20 słomą. Gostyń miał 26 wiatraki. Do ważniejszych budynków należała szkoła z jednym nauczycielem, browar miejski i szpital na 12 osób. Finansami szpitala zarządzał proboszcz starogostyński ks. Orłowski. W mieście znajdowały się 3 studnie miejskie i 22 prywatne. Mimo dużego zagrożenia szybkiego rozprzestrzeniania się ognia (tylko jeden dom murowany) skromne były zasoby przeciwpożarowe: sikwiarnia, 1 sikawka metalowa, 5 haków i 2 drabiny. Mając to na uwadze, już 30 grudnia 1793 roku wydano rozporządzenia, aby każdy wprowadzający się do miasta obywatel musiał dostarczyć wiadro skórzane lub wpłacić do kasy miejskiej jego równowartość. Rzemiosło skupione było wówczas w 8 cechach: rzeźnickim, kuśnierskim, krawieckim, garncarskim, płócienniczym, młynarskim oraz pospolitym skupiającym stolarzy, piekarzy, siodlarzy, powroźników i rymarzy.
    Przekrój zawodowy społeczności gostyńskiej sprzed 211 lat budzi zdziwienie. Szewców wówczas było 40. Dziś trudno spotkać przedstawiciela tego zawodu. A szkoda, bo obuwie jakoś coraz mniej wytrzymałe. Rzeźników było 16, kuśnierzy 20, murarzy 2, ślusarz 1. Jak na tysięczne miasto nie było w nim wielu rzemieślników specjalistów. Ale za to jakże rozwinięta była inna branża: gorzelników -25, szynkarzy wódki - 27, piwowarów - 8, mistrzów piwowarskich -4. Oprócz jednego miejskiego browaru było jeszcze 25 prywatnych! Spora grupa Gostyniaków trudniła się wyrobem alkoholu (“alcoholicis”). Oprócz jednego gościńca (szynku) dziedzica miasta, staniało jeszcze pięć, których właścicielami byli mieszczanie. Piwowarstwo i “palenie gorzałki” było głównym dochodem miasta. W ciągu roku odbywało się zawsze w niedzielę 8 jarmarków.
    Intrygujące jest, że tysięczne miasteczko posiadało więzienie miejskie. Według jednak relacji Hirschfelda było “w złym stanie, składające się z jednej komórki przy sikwiarni”. Co ciekawe miasto posiadało kata, nie miało natomiast lekarza! Katowskie “praktyki” nie były chyba mile widziane przez władze, skoro już w lipcu 1793 roku zakazano katu, samozwańczym akuszerkom i “chirurgom” (cyrulikom) zajmować się wewnętrznymi i zewnętrznymi kuracjami. W liście z 28 lutego 1799 roku kamera Poznańska przekazuje do Berlina prośbę Magistratu gostyńskiego o zgodę na pozostanie w mieście “aprobowanej akuszerki” Schmdtowej. W liście podkreślono, że z powodu braku “zręcznej” akuszerki zmarło w Gostyniu już kilka kobiet i dzieci. Magistrat przyznał nawet 10 talarów rocznie zapomogi dla Schmidtowej, która jednak domagała się kwoty dwa razy wyższej. Berlin przystał na prośbę Magistratu Gostynia, przyznając “zręcznej” akuszerce 20 talarów.
    W XVIII wieku nie funkcjonowała jeszcze należycie poczta. Mimo, iż istniały dyliżanse pocztowe, problem stanowił dostarczenie większego bagażu czy transportu wojskowego. Podczas przemieszczaniu się po kraju konieczne było zapewnienie odpowiedniej ilości wypoczętych koni. Zmieniano je na stacjach podwodowych. Jedną z pierwszych decyzji rządu pruskiego po zajęciu Wielkopolski było wydanie z dniem 1 października 1793 regulaminu dotyczącego tworzenia tych dla stacji na zajętych ziemiach. W kwietniu 1795 roku utworzono w Gostyniu Królewską Ekspedycyję Podwód. Stacja podwodowa obejmowała 36 miejscowości (34 wsie oraz Gostyń i Piaski). Obwód ten powinien według wyliczeń pruskich dostarczyć 603 konie (Gostyń 44). Każdą z wiosek specjalnym pismem powiadomiono o obowiązku dostarczenia w razie potrzeby koni i wozów. Jak już jednak wspomniałem, koniec wieku XVIII był wyjątkowo trudny. Zarówno wojny, jak i kilkakrotnie przechodząca przez te tereny zaraza, doprowadziła do znacznego zubożenia ludności. W kilku miejscowościach w ogóle nie posiadano koni: Grodnica, Koszkowo, Dąbrówka, Zalesie, Lipie, Krajewice, Stary Gostyń, Malewo. Nie wiadomo więc jaka liczbę koni mógł dostarczyć obwód gostyński. Wymagania pruskie były jednak niemałe. Na przykład 19 października 1995 roku jadącemu z Pyzdr do Dzięczyny ministrowi Buchholzowi, miasto Gostyń musiało dostarczyć do Zalesia 24 konie. Na liczbę tę składało się: 8 dla ministra, 6 dla jadącego z nim dyrektora, 6 dla służby oraz 4 dla landrata (starosty) i 2 dla żandarma.
    Najazdy obcych wojsk
    Wiek osiemnasty to czasy zniszczeń i nękania ludności przemarszami wojsk. Wojna północna, w której Rzeczpospolita teoretycznie nie brała udziału, spowodowała znaczne jej zniszczenie. Ziemie polskie stały się teatrem działań wojennych i przemarszu wojsk.
    Już w 1704 roku pod Gostyniem stacjonowały wojska rosyjskie. Były one “sojusznikami” saksońskiego księcia a polskiego króla Augusta II Mocnego. W skład moskiewskiej dywizji wchodził także oddział polski pod dowództwem porucznika Niezabitowskiego. W armii carskiej stacjonującej pod Gostyniem znajdowali się Kałmucy i Tatarzy. “Sojusznicy” zagrozili miastu spaleniem, jeżeli nie zapłaci kontrybucji. Ponieważ w kasie miejskiej nie znaleziono odpowiedniej sumy, Magistrat zmuszony był pożyczyć kwotę 1000 talarów w złocie od Karola Koszuckiego ze Strzelec. Po wycofaniu się wojsk rosyjskich wkroczyli Szwedzi. Według księdza Owsińskiego byli to: “(...) wilcy, najeźdzcy kościołow, gwałciciele dziewic, wdów i żon, najwięcej niebezpieczni łupieżcy wszystkich mieszkańców”. W 1707 roku szwedzki major jako kwaterę wybrał dwór chorążego wieluńskiego Aleksandra Chlebowskiego w Czachorowie. Pod nieobecność gospodarza majątku, Szwedzi zachowywali się jak wojsko okupacyjne. Po obiedzie suto zaprawianym winem, zaczęli strzelać z pistoletów. Oficerowie napastowali też znajdujące się akurat we dworze siostry zakonne i inne kobiety. Porucznik Extat dopuścił się nawet gwałtu szlachcianki. Od wystrzału z pistoletu zapaliło się ubranie właścicielki dworku. Została ona również dwukrotnie uderzona w głowę przez szwedzkiego majora. Kobiety uciekły do okolicznych wsi. Następnego dnia, pomimo iż sprawa opłat była uregulowana, Szwedzi zaczęli rabować. Na nic zdały się interwencje Chlebowskiego, który wrócił z Poznania. Dziedzica Czachorowa z żoną próbowano zatrzymać , kiedy to się nie udało - żołnierze zaczęli strzelać do uciekających. Wojska “sojusznicze” króla Stanisława Leszczyńskiego pustoszyły miasto. Chlebowski zgłosił w tej sprawie zażalenie do dowódcy wojsk szwedzkich w Poznaniu. W 1711 roku kolejna armia nawiedziła Gostyń. Tym razem przez 11 miesięcy oddziały saskie “gościły” w mieście. Kolejne zmagania pomiędzy sąsiadami Rzeczpospolitej doprowadziły do zniszczenia jej ziem. Wojna siedmioletnia (1756-1763) spowodowała m.in. przemarsz wojsk rosyjskich przez Gostyń. W 1759-60 roku po raz kolejny grożono miastu spaleniem. Aby tego uniknąć należało zapłacić kontrybucje w wysokości 4020 złotych. Była to suma ogromna - roczny dochód miasta wynosił 3861 złotych. Rok później, w 1761roku pod Gostyniem stacjonowała armia rosyjską. Wówczas to wojska carskie pod dowództwem brygadiera Czerepowa dokonywały na naszych terenach wielu okrucieństw. Skargę na ich zachowanie wysłał do Petersburga stolnik poznański Rydziński. Kolejny raz wojska, tym razem pruskie, przemaszerowały przez Gostyń w 1779 roku.
    Mimo iż Rzeczpospolita nie brała udziału w wojnie siedmioletniej, na jej terenie również toczyły się walki. Do znacznej potyczki doszło 15 września 1761 roku pod Gostyniem. Siły pruskie, pod dowództwem generała-lejtnanta von Platena oraz generałów - majorów von Ziehthena i von Knoblocha zostały skierowane na teren poznańskiego w celu zniszczenia znajdujących się tam magazynów rosyjskich. O istnieniu takiego punktu pod Gostyniem dowiedziały się wojska pruskie stacjonujące w Krobi. 15 września o godzinie 4 rano, w kierunku miasta wyruszył oddział gen. von Platena. Kiedy jednak po czterech godzinach dotarł na miejsce, okazało się że, stacjonujące dotąd w Gostyniu wojsko rosyjskie przeniosło się w kierunku klasztoru tworząc tam zwarty obóz. Składał się on z 5000 wozów taborowych ustawionych w trzy koncentryczne czworoboki otoczone rowem. Generał von Platen napotkał duże siły rosyjskie: około 4000 żołnierzy, 5 haubic i 2 armaty.
    Plan bitwy


























    Po nadejściu reszty korpusu wojska pruskie uderzyły na rosyjski obóz. Było kilka minut po ósmej. Cztery bataliony przy dźwiękach muzyki uderzyły na carski obóz. Ponieważ żołnierze z batalionu gen. von Teufella zmuszeni byli maszerować wokół klasztoru w odległości około 20-30 metrów dosięgły ich dwa pociski- kartacze. Poległo 100 atakujących, ale, jednocześnie bataliony grenadierów von Rothenburga i von Arnima wdarły się do obozu, a batalion von Goehrena (Goerna) wkroczył do klasztoru. Rosyjska konnica zaczęła się cofać w kierunku wioski, natomiast, jak przyznawali sami Prusacy, piechota carska nadal dzielnie się broniła. Wówczas do natarcia ruszył pułk dragonów von Finka oraz czarnych huzarów. Rosjanie wycofali się jednak z obozu tworząc coś w rodzaju szańców. Wobec potężnego ognia batalionów postanowili wycofać się w kierunku lasku. Wówczas jednak Prusacy przeprowadzili szturm przy udziale piechoty i konnicy. Była to prawdziwa rzeź. Zginęła znaczna część załogi rosyjskiego obozu- około 2000 ludzi. Wieczorem spalono rosyjskie magazyny.
    Do ciekawego zdarzenia związanego z wejściem obcych żołnierzy do miasta doszło w 1710 roku. Dwaj mieszczanie - Maciej Kiszowski i Bartłomiej Dudka zostali oskarżeni o to, że ich głośna kłótnia sprowadziła na miasto wojsko. Żołnierze przejeżdżający opodal zostali poinformowani, że miasto jest wymarłe z powodu zarazy. Wydawało się, że tym razem Gostyń ominie wizyta obcych wojsk. Kiedy jednak żołnierze już mieli odjechać, usłyszeli dobiegający hałas. Zbyt wielki, jak na wymarłe miasto. Wrzaski dobiegały z Rynku, gdzie panie Kiszowska i Dudka, wspomagane, przez mężów wymieniały nader głośno poglądy. W tej konwersacji, i “uranienia botem na podsieniu”, i użycia drąga nie brakowało. Żołnierze, po przybyciu na Rynek i stwierdzeniu, że miasto raczej nie wygląda na wymarłe, kazali się prowadzić do wójta. Przy okazji pobito osobę, która udzieliła fałszywych informacji o stanie Gostynia. Wójt przyjął żołnierzy, starając się odwieść “gości” od grabieży. Mimo upomnień i próśb mieszczan, żona Dudki ponownie pojawiła się na Rynku “(...) i taki wrzask nad zwyczaj i wodzenie poczęło się, aż im ludzie drudzy bardzo łajali, aby przynajmniej przestali, pókiby żołnierze nie odjechali”. Przedstawiciele obcych wojsk ponownie pojawili się na ulicach. Nastąpiła grabież. Ponieważ żołnierze zabrali m.in. konia należącego prawdopodobnie do właściciela miasta, sąd miejski jako winnych sprowadzenia wojsk, skazał Kiszewskiego na 10, a Dudkę na 5 grzywien.
    Zaraza w mieście
    Gostyń w początkach tego wieku doświadczył atakow wojsk moskiewskich, saskich i szwedzkich. Właśnie armie rosyjskie, zaangażowane w wojnę północną, przyniosły na nasz teren morowe powietrze. Zaraza po raz pierwszy objawiła się 17 września 1708 roku w domu szewca Wawrzyna Szurka. W mieście zapanowała trwoga. W XVIII wieku poziom higieny i medycyny był niski. Jak już wspomniałem wcześniej, w Gostyniu nie było lekarza. Jedyną formą walki z zarazą było unikanie kontaktu z zarażonymi. Spora część ludności wegetowała w okolicznych lasach czy na polach. Między innymi proboszcz gostyński ksiądz Grzegorz Owsiński zapisał “(...)przez morowe powietrze z miasta Gostynia wypędzony, uciekłem i błakałem się po polach, wsiach i pustkowiach”. Proboszcz mieszkał z dwoma innymi duchownymi z Krobi w szałasie w lesie Czachorowskim (“in eremitorio Borensi Czachorowiensi”). Latem 1709 roku, kiedy choroba zaczęła wygasać, pojawili się w mieście Szwedzi na nowo przynosząc morowe powietrze.
    Zaraza z 1708 roku szerzyła się szybko, paraliżując życie miasta. Zapiski dotyczące zmarłych urywają się jeszcze we wrześniu. Zaprzestano chowania zmarłych na cmentarzach. Miejsca pochówku były różne: przy krzyżach na ulicy Klasztornej, w kierunku na Brzezie i Czachorowo. Część znalazła miejsce spoczynku przy istniejącym wówczas kościele Świętego Ducha. Cmentarz ten zlokalizowano na tzw. “większym przedmieściu” - obecnie narożnik pomiędzy deptakiem, a ulicą Kaczą. Musiał to być duży - jak na owe czasy - obiekt, jako że posiadał dzwonnicę i kostnicę. Księży chowano przy wieży kościoła farnego. Inne miejsca pochówku znajdowały się przy lesie czachorowskim i pożegowskim. Nader często zdarzało się, że zmarłego pochowano tam gdzie go znaleziono: na ulicach, polach, ogrodach. Po roku epidemia na krótko ustała, by jednak po kolejnym przejściu wojsk, tym razem szwedzkich, ponownie uderzyć. Mimo, iż w 1710 do Gostynia powrócili mieszczanie, zaraza szalała nadal, tym razem atakując Brzezie. Kolejny rok przyniósł następną wizytę wojsk, tym razem saskich. W maju 1711 roku morowe powietrze zabija w Gostyniu, Goli, Grabonogu i Głogówku. Mimo, że 10 kwietnia 1712 roku umarła ostatnia ofiara epidemii - mieszkańcy wracają do miasta dopiero w czerwcu. Jako wyraz podziękowania za wybawienie od choroby i zaprzestanie epidemii wybudowano dwa kościoły: w Czachorowie oraz Świętej Rozalii, przy drodze do Leszna. Jak zanotowano w księdze zmarłych w klasztorze oo Filipinów “ponieważ nie było już ludzi do umierania, więc i zaraza musiała ustać”. W ciągu trzech lat zmarło 900 ludzi! W zapiskach Bractwa Strzeleckiego znajdował się zapis, że w 1752 roku zaraza uderzyła kolejny raz. Ponownie strach padł na miasto. Członkowie Bractwa odbyli wówczas pielgrzymkę do Starego Gostynia, gdzie zawieszono tablicę na ołtarzu św. Benona.
    Klęski i pożary
    Nie tylko zaraza pustoszyła miasto w XVIII wieku. W 1737 roku na okolicę spada klęska nieurodzaju. Cena żyta wzrosła w ciągu 54 lat z 1,6 złotego do 12 złotych. W mieście zapanował głód. W księgach miejskich znajdował się zapis, mówiący o tym, że domy w Gostyniu pustoszały, a ludzie ruszali na wieś w poszukiwaniu pożywienia. Wielu z nich umierało na drogach i ulicach z zimna i głodu. Inna forma klęski nawiedziła miasto 11 lipca 1775 roku. Pisarz miejski Jakub Przezborski zapisał efekt straszliwej burzy jaka przeszła nad Gostyniem. Według niego, ciemna chmura ominęła okolicę skupiając się na mieście. Nawałnica wyrządziła szkody na kilka tysięcy złotych. Zniszczeniu uległy m.in. wiatrak Hasińskiego, owczarnia proboszcza (uśmiercając 40 owiec), kilka stodół (m.in. Literackiego, Wicińskiego i Winieckiego). Burza dotknęła również sady i lasy. Tylko w małym lasku na Pożegowie zostało wyrwanych 300 drzew. Zniszczeniu uległo szereg budowli: “(...) u kościółka Świętego Ducha dwie facjaty oderwał, domy, gościńce mielcuchy i insze budynki niektóre powywracał, u niektórych też dachy pozwalał”. Musiał to być to wiek naprawdę trudny dla mieszczan. A dochodziły też inne zagrożenia.
    Strach przed skutkami nieostrożnego obchodzenia się z ogniem był ogromny. Pożar trawił dobytek życia, a walka z nim w warunkach ciasnej, drewnianej zabudowy miejskiej była prawie niemożliwa. Dlatego też nie dziwią kary nakładane na obywateli zaniedbujących środki ostrożności. Jednego z obywateli gostyńskich ukarano jednak za lekceważący stosunek do świętego Wawrzyńca. Franciszka Rzańskiego, kilkukrotnego ławnika, sąd obłożył karą 5 grzywien oraz jednego dnia aresztu (aby sikawkę przez 1 dzień zasiadł). Warto w tym miejscu przytoczyć fragment wyroku, w którym przedstawia się przewinienie Rzańskiego. Obraził on: “(...)SS. Patronów osobliwie na honor S. Wawrzyńca, Patrona od ognia, którey plagi ogniowey iuż wiele razy na sobie doznało miasto Gostyń, że się znajdował w domu zapozwanego ogień pod garncem w wigililją Wawrzyńca S”. Jeden dzień aresztu i 5 grzywien za to, że 10 sierpnia używano ognia! Tu radzę pamiętać, by nie narazić się na stosowne kary, należy w dzień świętego Wawrzyńca korzystać tylko z elektrycznych palników.
    Poważniejszy akt oskarżenia wniósł również ksiądz Drobnicki. W 1762 roku proboszcz wniósł skargę przeciw cechowi rzeźnickiemu. Sprawa była poważna, gdyż z powodu braku dozoru ze strony starszych cechu ”(...)lampa w kościele farnym na ołtarzu Rocha S: gorejąca zostawiona ku wpułnocy blisko gorzała”. Było to poważne zaniedbanie. Pamiętać należy, że niecałe sto lat wcześniej, 12 sierpnia 1682 roku w gostyńskiej farze wybuchł pożar. Runęły trzy filary prawej nawy i dach. Ocalała wówczas tylko lewa nawa. Prawdopodobnie ołtarz świętego Rocha był ufundowany przez cech rzeźników. Starsi cechu powinni pełnić dozór nad ołtarzem; jak przyznali byli obecni przy gaszeniu lampy. Sąd radziecki jednak nie wdawał się w dochodzenie jak to się stało, że zgaszona lampka paliła się do północy. Cech skazany został na zapłacenie 50 grzywien i przeproszenie proboszcza. Ponieważ w XVIII wieku w Gostyniu były drewniane budynki wysokie kary spotykały każdego, kto by lekceważył ostrożność podczas korzystania z ognia. Dopiero jednak w 1727 roku, z inicjatywy Krystiana Konze rozpoczęto organizowanie “straży ogniowej”. Konze zbudował pierwszą w Gostyniu “sikawkę”. Niestety nie zachował się rysunek, przedstawiający jej wygląd. Nie wiadomo również, dlaczego ofiarodawca sikawki (kosztowała prawie 200 złotych) wykazywał się taką dbałością o przygotowanie ppoż. Zobowiązał się on również do przygotować miejsce pod “zasponsorowane” urządzenie oraz “węborki”. Ponieważ magistratowi brakowało pieniędzy na pokrycie wydatków poniesionych przez Krystiana Konze, a przecież “(...) jeden dla utrzymania inszych nie powinien tracić fortuny”, przekazano mu pobieranie podatku “łokciowego” oraz zwolniono z płacenia podatków miejskich aż do likwidacji zobowiązań magistratu. Na ogólną kwotę długu miasta wobec Krystiana Konze składało się: zbudowanie sikawki za 138 złotych oraz sikwiarnia za 148. Nie wiadomo, czy skutecznie stosowano się do zaleceń przeciwpożarowych władz miejskich. Jeszcze w czasie trwania zarazy w Gostyniu, w 1710 roku, żołnierz saski podpalił dom garncarza. Rok później, 7 lipca, pożar pochłonął 15 domów i 8 stodół. Ogień, który wybuchł na ulicy Leszczyńskiej prawie nie napotkał na przeciwdziałanie: mieszczanie ukrywali się wtedy w lasach, bądź bali się wychodzić. Równie tragiczny był rok 1783. Według zapisków w księgach Bractwa Strzeleckiego, jego członkowie udali się z pielgrzymką na Górę Gostyńską i ofiarowali kolejną tablicę “(...)na ubłaganie Matki Nayświętszey Gostyńskiey, aby nam zagniewanego przebłagała Syna y plagę ogniową, która się mocno u nas zakorzenieła, tak dalece, że iednego roku trzy razy ogień pokazał się.” Spłonęły wówczas dwa domy na przedmieściu od strony Leszna, od strony klasztoru pięć, a “(...) w rynku siem ósmy Ratusz popalił.” Zapis ten jest o tyle ciekawy, że według większości historyków, Gostyń nie posiadał wtedy gmachu ratusza. Obrady i spotkania rajców miały miejsce w wynajmowanym pomieszczeniu. Skąd więc zapis o prawie całkowitym spaleniu ratusza w 1783 roku? Do największego pożaru doszło na początku kolejnego wieku w 1811 roku. Na mapie wykonanej po pożarze (właściwie odpisie wykonanym w okresie międzywojennym) na gostyńskim rynku nie ma ratusza. Być może nigdy nie istniał, a być może po prostu nie odbudowano go po pożarze z 1783 roku.
    Złe utrzymanie mostu- kara dla miasta
    W 2003 roku podczas modernizacji rzeki Kani znaleziono pozostałości fundamentów dawnego mostu. Kamienie zostały wydobyte i czekają na propozycję zagospodarowania. Warto wiedzieć, że utrzymanie w należytym stanie owego mostu leżało w gestii miasta, w zamian za co miało prawo pobierać specjalną opłatę - mostowe. Zachowały się dane dotyczące tych opłat z 1767 roku. W przypadku koni lub wołów ciągnących wóz należało zapłacić po dwa grosze (miedzianne) od każdego stworzenia pociągowego. Po dwa szelągi natomiast musiano uiścić za konie czy woły pędzone luzem na handel, a za pięć wieprzy lub 10 owiec - dwa grosze. Od wszelkich opłat zwolniona była szlachta i duchowieństwo, pod warunkiem jednak, że inwentarz przeprowadzany przez most nie jest “na handel”, ale na własne potrzeby. W przypadku, gdyby miasto nie wywiązywało się należycie z obowiązku utrzymania mostu i “(...) szkoda się iaka przeijezdzaiącym stacby miała”, miasto zobowiązane było wynagrodzić szkodę w wysokości 500 grzywien. W 1797 roku obydwa mosty w Gostyniu, przy bramie kaliskiej i leszczyńskiej, były zrujnowane. O ile pierwszy można było jeszcze naprawić, to w miejsce drugiego należało wybudować nowy. Koszt naprawy wyliczono na 35 talarów 1 grosz i 4 fen., natomiast budowę na 160 talarów 2 grosze i 4 fen. Dopiero po roku mistrz murarski Reichelt podpisał umowę z magistratem na budowę mostu według projektu inspektora budowlanego Lindhorsta.
    Rzeźnicy walczą z konkurencją
    Problem walki z konkurencją istniał zawsze. Mimo, iż aż do początków XIX wieku Żydom nie wolno było się osiedlać w Gostyniu, stanowili oni ponoć zagrożenie dla członków cechu rzeźniczego. W 1748 roku cech wystosował pismo do kasztelanowej krakowskiej, księżnej Wiśniowieckiej, w którym wyjaśniano trudną sytuację finansową spowodowana niezdrową konkurencją ze strony wyznawców wiary mojżeszowej. Mimo, iż w samym mieście nie wolno było osiedlać się Żydom, to jednak znajdowali oni lokum w gościńcach i karczmach (Grabobóg, Krajewice, Strzelce, Gola) zyskując pomoc ze strony dziedziców tych majątków. Dokument z XVIII dotyczący osiedlania się Żydów































    Żydzi-rzeźnicy stanowili konkurencje dla wykonujących ten zawód gostyniaków. W piśmie do księżnej rzeźnicy żalili się na spadek dochodów: ”(...) już przyszło było do tego, że niektórzy z naszych wyprowadzili się byli z miasta, my też niemal wszyscy poniechali tego rzemiosła”. Nie wiemy, czy księżna zareagowała pozytywnie umarzając zwyczajową daninę i ingerując w okoliczne osadnictwo żydowskie. Sytuacja zmieniła się poważnie na niekorzyść przedstawicieli rzemiosła i kupiectwa gostyńskiego w drugiej połowie XVIII wieku. W 1775 roku prawa miejskie otrzymała pobliska miejscowość Piaski, której właściciel wyraził zgodę na osiedlanie się Żydów. Mimo protestów, powoływania się na zbyt bliską odległość pomiędzy miastami (nadając prawa miejskie i odpowiednie przywileje złamano tutaj prawo), od XVIII wieku rozpoczął się intensywny rozwój Piasków.


    c.d.n

    .

    .
    ----------------------------------------------------------------------------




MENU
Strona główna
Forum
Kontakt

>>>>>

Szablon pochodzi ze strony www.d4u.biz !Kontakt z nami